Wstaliśmy jak to mu na wakacjach skoro świt. Była chyba z 8 tutejszego czasu. Czyli 9 polskiego!
Po szybkiej wizycie w sklepie po zaprowiantowanie się, czekała nas 1.5 h podróż autem do miejsca docelowego Cruz del Carmen. Miejsca parkingowego szukaliśmy bardzo długo. W końcu po walce z innym kierowcą udało się! Kubuś na widok nosidla woła ihaaa, więc z radością wskoczył na plecy do Sławka. Początek trasy wiódł przez las. Ścieżka była trochę gliniasta. Było malowniczo. Potem wyszliśmy trochę na otwarty teren. Fragment asfaltowka. Mieszkańcy machali radośnie na widok naszej szalonej trojki. Po chwili naszym oczom ukazały się zbocza gór i ocean w tle. Bajecznie.
Po drodze mijalismy kilka gospodarstw. Były kury, my uciesze Kubusia który radośnie wykrzykiwal KOKO. Spotkaliśmy Pana z wózkiem napędzany spalinowo który woził zapasy na swoje pustkowie. To dopiero ciężkie życie. Były skrawki pól uprawnych. No bajka.
Na początku naszym celem miała być Chinamada. Urokliwa miejscowosc z tubylcami mirszkajacymi w skalach. Tak opisuja to przewodniki. ☺ W praktyce malutkie domki i garaże wykute w skale. Może z małym podróżnikiem nie dostrzeglismy istoty piękna. Ale nie powalilo na kolana. Po dojściu do Chinamada czuliśmy jeszcze niedosyt i postanowiliśmy iść dalej aż do końca trasy TF10. I to była dobra decyzja. Dopiero ten odcinek obfitował w widoki zapierające dech w piersiach.
Przy końcówce wycieczki Kubek padł już że zmęczenia. Nie ma się co dziwić, miał prawie 7 km w nogach. Hahahaha! My napawalismy się pięknem i napieralismy do przodu. Autobus z Punta dek Hildago miał odjezdzac za 30 minut a my byliśmy wysoko. W praktyce okazało się że na koniec świata autobusy jeżdżą jak chcą. Czekaliśmy na przystanku jeszcze z 20 minut, po czym rozpoczęliśmy naszą drogę powrotną. Kubek był zachwycony. Trzymał się poręczy jak gościu i co chwila spoglądal na siedzącego obok, przestraszonego psa. Po polgodzinnej podróży czekała nas jeszcze przesiadka. I tu niemałe rozczarowanie. Nasz OSTATNI autobus mieliśmy o 18.10. Spóźnił się on jeszcze 15 minut. Szczęśliwi wsiedliśmy do małego busiku, który podjechał. Kierowca jechał kręta ścieżka bardzo sprawnie. Niestety nasza linia nie prowadziła do miejsca w którym zostawiliśmy auto. Czekała nas jeszcze chwila marszu. Koło 19.30 byliśmy na parkingu, gdzie zostawiliśmy auto.
Teraz jeszcze tylko 1.5 h do hotelu, kolacja i zasłużony odpoczynek. Weszło w łydki. Dzień super. Chyba lepszy niż wyprawa pod Teide. Połączenie oceanu i gor to najlepsze polaczenie.
Po szybkiej wizycie w sklepie po zaprowiantowanie się, czekała nas 1.5 h podróż autem do miejsca docelowego Cruz del Carmen. Miejsca parkingowego szukaliśmy bardzo długo. W końcu po walce z innym kierowcą udało się! Kubuś na widok nosidla woła ihaaa, więc z radością wskoczył na plecy do Sławka. Początek trasy wiódł przez las. Ścieżka była trochę gliniasta. Było malowniczo. Potem wyszliśmy trochę na otwarty teren. Fragment asfaltowka. Mieszkańcy machali radośnie na widok naszej szalonej trojki. Po chwili naszym oczom ukazały się zbocza gór i ocean w tle. Bajecznie.
Po drodze mijalismy kilka gospodarstw. Były kury, my uciesze Kubusia który radośnie wykrzykiwal KOKO. Spotkaliśmy Pana z wózkiem napędzany spalinowo który woził zapasy na swoje pustkowie. To dopiero ciężkie życie. Były skrawki pól uprawnych. No bajka.
Na początku naszym celem miała być Chinamada. Urokliwa miejscowosc z tubylcami mirszkajacymi w skalach. Tak opisuja to przewodniki. ☺ W praktyce malutkie domki i garaże wykute w skale. Może z małym podróżnikiem nie dostrzeglismy istoty piękna. Ale nie powalilo na kolana. Po dojściu do Chinamada czuliśmy jeszcze niedosyt i postanowiliśmy iść dalej aż do końca trasy TF10. I to była dobra decyzja. Dopiero ten odcinek obfitował w widoki zapierające dech w piersiach.
Przy końcówce wycieczki Kubek padł już że zmęczenia. Nie ma się co dziwić, miał prawie 7 km w nogach. Hahahaha! My napawalismy się pięknem i napieralismy do przodu. Autobus z Punta dek Hildago miał odjezdzac za 30 minut a my byliśmy wysoko. W praktyce okazało się że na koniec świata autobusy jeżdżą jak chcą. Czekaliśmy na przystanku jeszcze z 20 minut, po czym rozpoczęliśmy naszą drogę powrotną. Kubek był zachwycony. Trzymał się poręczy jak gościu i co chwila spoglądal na siedzącego obok, przestraszonego psa. Po polgodzinnej podróży czekała nas jeszcze przesiadka. I tu niemałe rozczarowanie. Nasz OSTATNI autobus mieliśmy o 18.10. Spóźnił się on jeszcze 15 minut. Szczęśliwi wsiedliśmy do małego busiku, który podjechał. Kierowca jechał kręta ścieżka bardzo sprawnie. Niestety nasza linia nie prowadziła do miejsca w którym zostawiliśmy auto. Czekała nas jeszcze chwila marszu. Koło 19.30 byliśmy na parkingu, gdzie zostawiliśmy auto.
Teraz jeszcze tylko 1.5 h do hotelu, kolacja i zasłużony odpoczynek. Weszło w łydki. Dzień super. Chyba lepszy niż wyprawa pod Teide. Połączenie oceanu i gor to najlepsze polaczenie.
Po ilości i jakości zdjęć domyśliłam się jak duże wrażenie zrobił na Was zwiedzany teren. Widoki przepiękne i jak inne od naszych.Nasz mały podróżnik to ma bosko.
OdpowiedzUsuńLidka zgadzam się z Tobą. Te widoki zapieraja dech. A podróżnicy bardzo wytrwali 😀
OdpowiedzUsuń