Wstaliśmy leniwie koło 8, standard na śniadanie. Potem zaczęliśmy móżdżyć gdzie tu iść. Pogoda była parszywa - zimno, mżyło, gęsta mgła. Biedni ludzie, którzy planowali wychodzić w góry. My zostawaliśmy w Karpaczu. Padło na Świątynię Wang. Trochę pod górę, ale atrakcja ciekawa. Po wydaniu 16 złotych monet, znaleźliśmy się w środku. Zajęliśmy miejsce na ławeczce i słuchaliśmy pilnie opowieści przewodnika. Kościółek fajny i urokliwy. Krąży legenda o szczęśliwych małżeństwach, biorących tam ślub. Nie rozważamy, co prawda, zmiany kościoła dla siebie, ale mimo wszystko bierzemy to za dobry znak. W końcu podróż przedślubna trwa!
Następnie udaliśmy się do Muzeum Turystyki i Sportu. Ciekawie przedstawiona była historia Karkonoszy, zaś w kolejnych salach, sportów zimowych. Skoki narciarskie, narty biegowe, łyżwiarstwo szybkie, bobsleje, a nawet curling. Wszystko tam było!
Na obiad - kawał "swojskiego szaszłyka z ziemniakiem". Pycha! Teraz już gnijemy w schroniskowym pokoju, grzejąc się przy herbacie. A za oknem nadal mgła. Brrrr!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz