Dziś Kubuś dał pospać. Miła odmiana! :)
Wstaliśmy po 8 i po śniadaniu wyruszyliśmy w komplecie na metro. Rzym posiada dwie linie metra: oznaczoną kolorem czerwonym linię A, niedaleko której znajduje się nasze wynajęte mieszkanie, oraz niebieską linię B 1. My przesiedliśmy się pomiędzy liniami na stacji Termini, która na szczęście wyposażona jest w windy. Nieduże i zniszczone, ale eliminujące potrzebę przenoszenia wózka pomiędzy poziomami. W trójkę wysiedliśmy na stacji Circo Massimo, zaś Dziadkowe pojechali dalej nad morze, po naszej wczorajszej rekomendacji. Nas zaś czekał dzień '
Naj'. Na początku przeszliśmy obok, jak już mogliście się domyślić po nazwie stacji metra, Circo Massimo. To po włosku. W łacinie:
Circus Maximus. Po polsku zaś -
największy cyrk starożytnego Rzymu
2. Zrobił wrażenie wielkością, nawet jak na współczesne warunki.
Pomknęliśmy dalej do
Termów Karakalli. Obecnie w tym miejscu znajdują się ruiny największych w Rzymie publicznych łaźni, z dobrze zachowaną ogólną formą budynków, fragmentami posadzek oraz mozaik
ściennych. Dobrą decyzją było wzięcie audio-przewodnika, ponieważ dzięki odtwarzanym informacjom lektora dowiedzieliśmy się między innymi kto i jak z niego korzystał. Oraz w jaki sposób najcieplejsze pomieszczenie, caldarium, było ogrzewane do 60 stopni. Fascynujące miejsce!
Po krótkim odpoczynku udaliśmy się w dalszą część naszego spaceru ku
Via Appia Antica. Jest to najstarsza droga rzymska, która fragmentami ciągnie się aż w okolice Neapolu. Ponoć pozwala poczuć się jak w starożytnym
Rzymie - oryginalna kamienna nawierzchnia i ciągnące się ville po obu stronach drogi. No właśnie - ponoć. Otóż gdy już dotarliśmy do początku pierwszej mili królowej dróg (jak mówią rzymianie), Kuba potrzebował chwili oddechu od słońca, co zasygnalizował bardzo sugestywnie i dobitnie swoim głosem. Po czym podeszła do nas pewna kobieta, spojrzała na wózek i stanowczo odradziła podążanie dalej. "Tam nie ma chodnika, są duże kamienie i jeżdżą samochody". No cóż - tego ostatniego się nie spodziewaliśmy,
Więc zmieniliśmy plany, poszliśmy na lody i przespacerowaliśmy się do Koloseum. Musimy pochwalić włodarzy miasta za wzorowe utrzymywanie ulicy Ani. Tak trzymać!
Przy Amfiteatrze Flawiuszów strzeliliśmy kilkadziesiąt fotek, żeby wreszcie którakolwiek się jako-tako udała. Pewien czarnoskóry sprzedawca uchwytów fotograficznych do smartfonów oraz foliowych pelerynek i parasolek (w zależności od aury) zasugerował, że jesteśmy z Afryki! RPA? No może...
Zrobiło się już późno, więc wskoczyliśmy do metra, by zdążyć na zarezerwowaną wizytę. Na szczęście nie był to obiad, który jeszcze zdążyliśmy zjeść w La Caravella. Mega turystyczna miejscówka, jedzenie średnie, obsługa fatalna. Okropnie.
Na szczęście chodziło o coś innego. Miejsce nazywało się La Barchetta i Sławek zrobił tam rezerwację stolika na naszą rzymską randkę! Wow, było świetnie. Przywitanie prosecco, pyszne jedzenie, nieśpieszne tempo i... parasolka. Co?! Parasolka? No cóż - w trakcie kolacji zaczęło kropić, a my chcieliśmy się jeszcze udać na wieczorny spacer do Fontanny di Trevi. Więc zażartowaliśmy, czy kelner nie wie, skąd moglibyśmy o jedenastej wieczorem wziąć parasolkę. A on po chwili wrócił do nas z uśmiechem na ustach i wręczył nam jedną. Niesamowite. Zatem wybraliśmy się na spacer... Po to tylko, żeby stanąć pod daszkiem 50 metrów dalej. Lało niesamowicie. Po kilku minutach nieco zelżało, więc ruszyliśmy dalej. Znowu nie dotarliśmy daleko, ledwie przeszliśmy Tyber i schowaliśmy się pod daszek jakiegoś kiosku, razem z trzema innymi osobami i jednym rowerem. Po kilku minutach dołączył do nas jakiś koleś... i zaoferował sprzedaż parasola! Jest popyt, jest podaż. A popyt był duży, bo Sławek miał na tyle niebezpiecznie mokre kieszenie, że telefon trzeba było przełożyć do jedynego względnie bezpiecznego miejsca - prawej miseczki stanika Ani. Strategicznie zlokalizowanego centralnie pod parasolem i wysoko od podłoża, a zatem maksymalnie odseparowanego od czynników atmosferycznych. Taktycznie, przede wszystkim!
Po kilkunastu minutach kwitnienia zrobiło się nam już chłodno na tyle, żeby ruszyć dalej. I tak byliśmy już mokrzy, więc reszta to bonus.
Idąc dostrzegliśmy taksówkę. Podbiegliśmy. Zapukaliśmy w szybkę. Kierowca pomachał rękami i coś pokrzyczał. Po czym odjechał. My zaś zostaliśmy na środku ulicy, niezmiennie w strugach deszczu. No co za
ibaraszung!
Koniec końców, do domu dotarliśmy z buta, kompletnie przemoczeni. Tylko telefon był suchy! :)
- 1
- Budowana obecnie jest trzecia linia C. Świetnie to miejscami wygląda, gdzie starożytne fragmenty budowli są podpierane masywnymi podporami, najprawdopodobniej w celu zabezpieczenia ich przed możliwymi wstrząsami w związku z drążeniem nowego tunelu.
- 2
- Rzymskie cyrki to nie miejscówki z klaunem żonglującym kręglami, tylko stadiony wyścigów rydwanów. I okazjonalnych publicznym egzekucji chrześcijan...