sobota, 20 maja 2017

Deszczowe pożegnanie z Rzymem


Dzisiejszy dzień zaczął się deszczowo. Właściwie to Rzym od rana za nami płakał.
Po odwlekanej kilkukrotnie decyzji o wyjściu z domu, w końcu ruszyliśmy na zakupy pamiątkowe. Był sklep z winem, oliwą, octem - Królestwo. Dodatkowo zakupiliśmy kilka inny drobiazgów. Potem znów zaczęło padać.
Co robić gdy pada? Jeść! Gotować i jeść. Zrobiliśmy risotto z cukinią, szalotką i surową kiełbaską. Całość posypana parmezanem. Cudo!
Po napełnionych brzuszkach ruszyliśmy w kierunku Watykanu. Stanęliśmy w dość długiej, aczkolwiek na szczęście szybko poruszającej się kolejce do Bazyliki. Postanowiliśmy wjechać na Kopułę. I tu miła niespodzianka. Po przekroczeniu bramek bezpieczeństwa, ustawiliśmy się w kolejnej długiej kolejce na Kopułę. I tu Kubuś znów zabawił się w podrywacza. Tym razem blondyneczka ze Szwecji, trzymana na rękach taty ubranego we frak. No i tak sobie stoimy, dzieciaki się zaczepiają, a nagle podchodzi ochroniarz. Pyta Szweda czy ma żonę, patrzy na nas po czym przepuszcza nas bokiem. Myśleliśmy że przepuszcza nas na przód kolejki. Jest lepiej niż myśleliśmy. Nasze Bambini znów rzuciło czar i wchodzimy zupełnie za darmo na Kopułę. Najpierw za pomocą windy wjeżdżamy na taras. Widok w dół we wnętrze Bazyliki zapiera dech w piersiach. Mozaiki na ścianach robią jeszcze większe wrażenie niż z dołu. Następnie zwężającymi się schodami ruszamy na górę. Momentami czujemy się jak w krzywym domu. Błędnik szaleje. Widok z góry - przepiękny.
Zwieńczeniem dnia jest kolacja pożegnalna w knajpce di Pietro (tej samej w której zjedliśmy pierwszy posiłek na włoskiej ziemi). Pysznie zakończyliśmy nasz pobyt w Rzymie.
Po kolacji wracamy do mieszkania żeby się przebrać i ogarnąć Kubę i ruszamy na spacer i tu ... Ciach zatrzasnęliśmy klucze w środku mieszkania. I co teraz? 22 na zegarze a my nie mamy gdzie wrócić. Telefon do właścicielki mieszkania. Udało się. Nasza Wybawczyni pojawiła się po godzinie. W tym czasie w czwórkę: Mama, Ania, Sławek i Kuba ruszyliśmy na nocny spacer po Rzymie. Watykan był pięknie oświetlony, Zamek Anioła wyglądał bosko, a koniec podroży i zarazem miejsce spotkania z Tatą - Fontanna di Trevi, zapierało dech w piersiach. Było magicznie.
Teraz już mykamy spać. Jutro przed nami dzień w podróży z Maluchem. Trzeba mieć siły!










piątek, 19 maja 2017

Via Appia czyli droga dla dorosłych

Dziś Kubuś dał pospać. Miła odmiana! :)
Wstaliśmy po 8 i po śniadaniu wyruszyliśmy w komplecie na metro. Rzym posiada dwie linie metra: oznaczoną kolorem czerwonym linię A, niedaleko której znajduje się nasze wynajęte mieszkanie, oraz niebieską linię B 1. My przesiedliśmy się pomiędzy liniami na stacji Termini, która na szczęście wyposażona jest w windy. Nieduże i zniszczone, ale eliminujące potrzebę przenoszenia wózka pomiędzy poziomami. W trójkę wysiedliśmy na stacji Circo Massimo, zaś Dziadkowe pojechali dalej nad morze, po naszej wczorajszej rekomendacji. Nas zaś czekał dzień 'Naj'. Na początku przeszliśmy obok, jak już mogliście się domyślić po nazwie stacji metra, Circo Massimo. To po włosku. W łacinie: Circus Maximus. Po polsku zaś - największy cyrk starożytnego Rzymu 2. Zrobił wrażenie wielkością, nawet jak na współczesne warunki.


Pomknęliśmy dalej do Termów Karakalli. Obecnie w tym miejscu znajdują się ruiny największych w Rzymie publicznych łaźni, z dobrze zachowaną ogólną formą budynków, fragmentami posadzek oraz mozaik ściennych. Dobrą decyzją było wzięcie audio-przewodnika, ponieważ dzięki odtwarzanym informacjom lektora dowiedzieliśmy się między innymi kto i jak z niego korzystał. Oraz w jaki sposób najcieplejsze pomieszczenie, caldarium, było ogrzewane do 60 stopni. Fascynujące miejsce!







Po krótkim odpoczynku udaliśmy się w dalszą część naszego spaceru ku Via Appia Antica. Jest to najstarsza droga rzymska, która fragmentami ciągnie się aż w okolice Neapolu. Ponoć pozwala poczuć się jak w starożytnym Rzymie - oryginalna kamienna nawierzchnia i ciągnące się ville po obu stronach drogi. No właśnie - ponoć. Otóż gdy już dotarliśmy do początku pierwszej mili królowej dróg (jak mówią rzymianie), Kuba potrzebował chwili oddechu od słońca, co zasygnalizował bardzo sugestywnie i dobitnie swoim głosem. Po czym podeszła do nas pewna kobieta, spojrzała na wózek i stanowczo odradziła podążanie dalej. "Tam nie ma chodnika, są duże kamienie i jeżdżą samochody". No cóż - tego ostatniego się nie spodziewaliśmy, 
Więc zmieniliśmy plany, poszliśmy na lody i przespacerowaliśmy się do Koloseum. Musimy pochwalić włodarzy miasta za wzorowe utrzymywanie ulicy Ani. Tak trzymać!



Przy Amfiteatrze Flawiuszów strzeliliśmy kilkadziesiąt fotek, żeby wreszcie którakolwiek się jako-tako udała. Pewien czarnoskóry sprzedawca uchwytów fotograficznych do smartfonów oraz foliowych pelerynek i parasolek (w zależności od aury) zasugerował, że jesteśmy z Afryki! RPA? No może...




Zrobiło się już późno, więc wskoczyliśmy do metra, by zdążyć na zarezerwowaną wizytę. Na szczęście nie był to obiad, który jeszcze zdążyliśmy zjeść w La Caravella. Mega turystyczna miejscówka, jedzenie średnie, obsługa fatalna. Okropnie. 
Na szczęście chodziło o coś innego. Miejsce nazywało się La Barchetta i Sławek zrobił tam rezerwację stolika na naszą rzymską randkę! Wow, było świetnie. Przywitanie prosecco, pyszne jedzenie, nieśpieszne tempo i... parasolka. Co?! Parasolka? No cóż - w trakcie kolacji zaczęło kropić, a my chcieliśmy się jeszcze udać na wieczorny spacer do Fontanny di Trevi. Więc zażartowaliśmy, czy kelner nie wie, skąd moglibyśmy o jedenastej wieczorem wziąć parasolkę. A on po chwili wrócił do nas z uśmiechem na ustach i wręczył nam jedną. Niesamowite. Zatem wybraliśmy się na spacer... Po to tylko, żeby stanąć pod daszkiem 50 metrów dalej. Lało niesamowicie. Po kilku minutach nieco zelżało, więc ruszyliśmy dalej. Znowu nie dotarliśmy daleko, ledwie przeszliśmy Tyber i schowaliśmy się pod daszek jakiegoś kiosku, razem z trzema innymi osobami i jednym rowerem. Po kilku minutach dołączył do nas jakiś koleś... i zaoferował sprzedaż parasola! Jest popyt, jest podaż. A popyt był duży, bo Sławek miał na tyle niebezpiecznie mokre kieszenie, że telefon trzeba było przełożyć do jedynego względnie bezpiecznego miejsca - prawej miseczki stanika Ani. Strategicznie zlokalizowanego centralnie pod parasolem i wysoko od podłoża, a zatem maksymalnie odseparowanego od czynników atmosferycznych. Taktycznie, przede wszystkim!
Po kilkunastu minutach kwitnienia zrobiło się nam już chłodno na tyle, żeby ruszyć dalej. I tak byliśmy już mokrzy, więc reszta to bonus.
Idąc dostrzegliśmy taksówkę. Podbiegliśmy. Zapukaliśmy w szybkę. Kierowca pomachał rękami i coś pokrzyczał. Po czym odjechał. My zaś zostaliśmy na środku ulicy, niezmiennie w strugach deszczu. No co za ibaraszung!
Koniec końców, do domu dotarliśmy z buta, kompletnie przemoczeni. Tylko telefon był suchy! :)

1
Budowana obecnie jest trzecia linia C. Świetnie to miejscami wygląda, gdzie starożytne fragmenty budowli są podpierane masywnymi podporami, najprawdopodobniej w celu zabezpieczenia ich przed możliwymi wstrząsami w związku z drążeniem nowego tunelu.
2
Rzymskie cyrki to nie miejscówki z klaunem żonglującym kręglami, tylko stadiony wyścigów rydwanów. I okazjonalnych publicznym egzekucji chrześcijan...
















Bambinni na plaży

Kubuś dał dziś z rana rodzicom wychodne. Mogliśmy wybrać się więc do Nekropolii pod Bazylika Św.  Piotra.  Przewodnikiem okazał się być polski ksiądz. Oprowadzal nas po zakątkach pierwszego cmentarza, usytuowanego między dwoma wzgorzami, na fundamentach którego stoi dzisiejsza Bazylika. Opowieść przewodnika była prowadzona w bardzo ciekawy sposób. Stopniowal emocje jak w dobrej książce, robił pauze i niedopowiedzenia, aby w końcu dotrzeć do tajemniczej sali- grobu św.  Piotra. Tam zrobiło się podniosle, aż przeszły nas ciarki.
Kolejnym punktem programu na dziś była wyprawa nad morze do Ostii. Wystarczyło wziąć metro linii A, potem B, potem pociąg podmiejski i po jakiejś godzinie byliśmy na miejscu. Po szybkiej orientacji w terenie zaczęliśmy szukać płatnej plaży. Bambinni szalało na piasku, raczkujac po całej plaży. Kąpal się ze Slawkiem w morzu, a na koniec już trochę standardowo był plac zabaw i bujawki. Następnie znów godzinny powrót do Centrum.
Po małym świętowaniu 9 miesięcy Kubusia położylismy go spać, a sami wybraliśmy się na kolację  do pobliskiej restauracji Luma. Ach te cuda techniki  i Skype pozwoliły nam cieszyć się kolacją we wspólnym czteroosobowym gronie.









środa, 17 maja 2017

U Franka z wizytą

Dziś przyszła kolej na Audiencję Generalną. Mieliśmy niemałe wątpliwości o której wstać. Jak skrzętnie odnotowaliśmy na blogu, przy naszej poprzedniej wizycie pobudka była o 5 rano. Hmmm... Tym razem stanęliśmy w kolejce półtorej godziny później, ale miejsca znaleźliśmy praktycznie w tym samym miejscu.
Drugim problemem był Kuba. Zdecydowaliśmy, że Ania dojdzie do nas tak, żeby Maluch nie musiał zbyt długo przebywać na gorącym placu. Martwiliśmy się jednak, że Ania może mieć trudności w pokonaniu wiecznie ruchomych barier i "włoskich" zasad bezpieczeństwa. Na szczęście to właśnie dosyć płynne reguły oficerów strzegących Placu św. Piotra i słodki bambinni pozwoliły jej do nas dotrzeć na czas.
Jak już wielokrotnie zostało udowodnione w trakcie tej wycieczki, nasz słodki bambinni to tak naprawdę kawał podróżnika. Ale nawet i jego złamał upał panujący w tłumie pielgrzymów. Dlatego po pozdrowieniu papy Franka, zabrał tatę w chłodny cień kolumnady, po czym zdrzemnął się. I tak właśnie minęło przedpołudnie. :)



Po lunchu w pobliskim bistro Luma (kelnerka okazała się Polką na przedłużonych, siedemnastoletnich wakacjach), dziadkowie udali się do Muzeów Watykańskich. Zaś rodzice skierowali kroki i kółka ku Villa Borghese. Tak, dzisiaj był kolejny parkowy dzień. Przy czym czasu więcej,  to i park musiał być większy. Był nawet staw z mnóstwem pływających i wygrzewajacych się żółwi. Co najlepsze, można było po nim popływać łódka. Z czego chętnie skorzystaliśmy.






Kuba poznawał śródziemnomorską naturę, na którą składają się patyczki, trawki i igiełki. A poza tym pozwolił nam się pobawić i go pobujać.



Na koniec dwie uwagi, którymi musimy się podzielić. Centrum Rzymu jest naprawdę niewielkie powierzchniowo. Dlatego w większości spacerujemy. Duuuuużo spacerujemy. Co jest miłe, bo często można po prostu napotkać na ładne obrazki. Jednak coś za coś. Włosi jeżdżą jak szaleńcy. I nic dziwnego, że w większości mają albo skutery, ale malutkie auta. Komunikacja prywatna w tym mieście to szaleństwo!
Po drugie - Kuba ma mocno rozregulowany harmonogram dnia. W domu śpi już nie rzadko o 19:00. Tutaj o 20:30 dopiero zaczyna zbierać się do swojego łóżeczka. I to w jakim stylu!

wtorek, 16 maja 2017

Park przy zamku Św. Anioła

Jeśli  ktokolwiek myślał, że Kubuś był zmęczony po wczorajszym dniu i będzie smacznie spał, to był w błędzie. Synu, masz rację, najważniejsze to nie zaskakiwać Rodziców! Pobudka o 4:30 a potem o 6. Tak chyba wyglądają  wakacje z dzieckiem. :)
Po szybkim śniadaniu i obowiązkowej kawie, odprowadzilismy Rodziców  na Plac Św. Piotra. Dziś zwiedzali Nekropolie. W czwartek zamiana, a Oni zostają  z Kubusiem. Takich maluszków niestety tam nie wypuszczają.
Sami wybraliśmy się już w kierunku Zamku Św. Anioła. Tam wyczailismy Park idealny na poranną drzemke. Kubuś chrapanie, a Sławek w tym czasie kupił bilety na zwiedzanie zamku. Po pobudzenie sygnalizowanej płaczem  udaliśmy się do środka. Kuba do nosidła  i ruszamy. Schodów,  labiryntu co nie miarą. Całą budowlę zwieńczał taras. Z niego rozciąga się piękna panorama na Rzym.
Po zwiedzaniu asystowalismy Rodzicom w wejściu do Muzeów Watykanskich. Po drodze zjedlismy wynalazek : lody w bulce. Ciekawe doswiadczenie. Bylo smaczne!
Z pobudzonymi żołądka mi ruszyliśmy też na obiad. Zjedliśmy starter: szynkę na melodie i mięsa na drugie. Knajpki sympatyczna, również polecona przez Gospodarza. Klimat nieco odmienny od wczorajszego miejsca ale równie ciekawy. Kelner pokazywał nam zdjęcia z USG swojego synka i zdradził nam że chciałby aby był on tak śliczny jak Kubuś. No cóż powiedzieć, że taki egzemplarz jest już niepowtarzalny.
Dalej sami udaliśmy się ponownie do Parku na pałac zabaw. Niespodziewanie Kubuś znów uciąć sobie drzemke. Co za Śpioch! Rozlozylismy więc kocyk i cieszylismy się chwilą. Potem Sławek popedzil po wejściówki na audiencje. O mały włos a byśmy o nich zapomnieli. Ups!
Kolejnym punktem programu było spotkanie z Rodzicami i wspólne bujanie w parku. Kubuś z początku był ostrożny, a potem już się chichotał.
Bandą ruszyliśmy na zwiedzanie Rzymu z czasów renesansu i baroku. Byliśmy na Pizza Navona, zwiedziliśmy Panteon, fontanna di Trevi tym razem działała  (podczas podróży poślubnej była remontowana), a na koniec usiedlismy na schodach hiszpańskich, w celu złapania oddechu.
Na kolację przygotowaliśmy sobie risotto z surową kiełbasą i cukinia. Do tego białe winko.
Teraz czas już spać, bo jutro czeka nas audiencja.
Buena noche!

Podróż



Pobudka skoro świt to z Kubusiem normalka. 4:30 jego pierwsza poważna pobudka nocna. My zaczynamy ogarnianie a Kubuś jeszcze ululany przez Tatę sobie pochrapuje. 5- karmimy Kubę. Niezawodna kaszka bananowa. Pyszotka. Zbieramy ostatnie manetki i ruszamy. Gdańsk żegna nas deszczem. Do Warszawy docieramy z przygodami. GPS pokazuje korki i roboty drogowe. Zbaczamy więc z A2. Jedziemy krajoznawcza drogą. Na miejscu jesteśmy koło 10:30. Auto zostawiamy na parkingu dobowym. Lipa bo z parkingu jest zejście podziemne na lotnisko. Tylko tak jakby ktoś zapomniał zrobić windy. A my dwie walizy i Kubuś w wózku. Ech robimy trening. Dziś biceps!
Odprawa przebiegła lekko nerwowo. Dziadka wzięli na dodatkową kontrolę. Lekko się zestresował. Ale było ok. Karmimy Kubę, przewijamy i z pierwszenstwem wchodzimy za bramki. Potem tylko autobus i bach. Kolejka do wejścia.
W samolocie Kuba jest rozchwytywany. Zagaduje i zaczepia wszystkich. Przy starcie dostaje maminą pierś. Błogostan! Po 1.5 h lotu pada sam na rękach, a tym samym przesypia lądowanie. :) Taki podróżnik!
Z lotniska pociągiem Leonardo dostajemy się do dworca Termini, metrem A na Ottaviano. Szybka orientacja w terenie: lewo, prawo, lewo i u wejścia wita nas uśmiechnięta właścicielka mieszkania. Rezerwacje zrobiliśmy przez airbnb więc mamy całe mieszkanie do dyspozycji. Jest w pełni wyposażona kuchnia ze zmywarką, pralka, żelazko. Beatricce poleca nam kilka lokalnych knajpek. Szybkie ogarnianko i ruszamy bo w brzuchach już nieźle nam burczy. W La locanda Di Petro bierzemy makarony i do tego białe wino domu. Dostajemy chleb i przepyszna oliwę na przystawkę. Jest dobrze. Jest bosko. Jest super. Kubuś nadal dzielnie się trzyma, a mamy już 19 tą. Po kolacji szybki wypad na Plac Św. Piotra aby poczuć atmosferę miejsca.
Po spacerze szybką wizyta w markecie po sprawunki.
Kubuś pada po 21.
My jeszcze obmyślamy plan na jutro i też idziemy spać.
Wakacje rozpoczęły się na Dobre! :)
PS. Nie mamy pojęcia czy nasz syn jest taki super, czy Włosi nie mają  dzieci, ale gdzie nie pójdziemy  to każdy go zaczepia i zagaduje do Bambini.

czwartek, 11 maja 2017

Kubulek Polak con i nonni a Roma

Nareszcie są. Wakacje! Niby urlopem macierzyńskim cieszę się już prawie 9 miesięcy, to tak naprawdę nie pracuję od 11 miesięcy (zwolnienie lekarskie na dwa ostatnie miesiące ciąży). Ale co prawdziwy urlop to urlop. Przecież opieka nad małym człowiekiem to codzienna niewiadoma i nie lada wyzwanie.
W tym roku na urlop wybieramy się w towarzystwie niezwykłych gości - Rodziców (i zarazem Dziadków Kubusia) i naszego wspaniałego Synka. Mam nadzieję, że razem ze sobą jakoś wytrzymamy, a nawet będziemy się nieźle bawić. :P
Rodzice będą zwiedzać Rzym klasycznie, a my udowodnimy, że mimo negatywnych i niezbyt zachęcających informacji przedstawionych na wielu innych blogach, da się fajnie spędzić czas w Rzymie z 9-cio miesięcznym bobasem. Bo chcieć to móc! Bierzemy wózek, nosidło i w drogę. Jak mówi stare przysłowie: Gdzie wózek nie może, tam nosidło pośle.

Plan wycieczki Rodziców powstał na postawie wpisu ze stronki RZYM.IT - https://www.rzym.it/zwiedzanie-rzymu-w-4-dni/amp/. Do tego oczywiście środowa Audiencja i mnóstwo włoskich past, pizzy i wina! Przynajmniej my polecamy "zwiedzić" Włochy także od kuchni! ;)

Nasz plan wycieczki Mama (Ania), Tata (Sławek) i Bobas (Kuba) to luźniejszy program. Panoramy miasta, Park Borghese, Via Appia Antica i Ostia (czyli leniuchowanie na plaży). Dużo past, pizza i wino (Kuba oczywiście niepijący ;)).

Pogoda zapowiada się cudowna. Także ostatnie dopakowywanie bagaży i jedziemy w pierwszą zagraniczną podróż z naszym małym Synkiem (Wnukiem).
 A u nas? Tak jakby podobnie... :)