No dobra - do schroniska Trzy Korony, a nie na szczyt. Normalnie, to nie jest wielka różnica, bo przeważnie schroniska są zaraz obok imiennych szczytów. Ale tu sytuacja ma się inaczej, co prawie doprowadziło nas spektakularnego błędu. Ale po kolei.
Wstaliśmy dosyć rano, ale i tak ponad godzinę po pierwotnej pobudce. Okazało się jednak, że na korytarzu jest więcej takich śpiochów jak my, ponieważ co chwila słychać było dźwięki budzików, dochodzące z różnych pokoi. Nikomu chyba nie było śpieszno wstać. Być może dlatego, że wczoraj pewna pani wykrzyczała na sali jadalnej do swojego partnera informację o tym, że o 11:00 przyjedzie samochód, dowożący zapasy i ona zamierza się nim zabrać na dół. "Ty sobie chcesz zejść?! No to sobie idź! Ja jadę!". Widać znalazło się więcej chętnych. ;)
W każdym razie, na sucharowo-pasztetowo-herbacianym śniadaniu byliśmy sami. Za wyjątkiem dżentelmena, który o 08:10 raczył sobie zrobić herbatkę do termosika... i piwo z sokiem malinowym. Trzeba się przygotować do wyjścia w góry - nie ma to tamto!
Podsumowując, nie będzie dla nikogo zdziwieniem, że mieliśmy cały szlak dla siebie i mogliśmy iść po wspaniałym, nietkniętym, dziewiczym śniegu. Co tu dużo gadać - było pięknie!
Wstaliśmy dosyć rano, ale i tak ponad godzinę po pierwotnej pobudce. Okazało się jednak, że na korytarzu jest więcej takich śpiochów jak my, ponieważ co chwila słychać było dźwięki budzików, dochodzące z różnych pokoi. Nikomu chyba nie było śpieszno wstać. Być może dlatego, że wczoraj pewna pani wykrzyczała na sali jadalnej do swojego partnera informację o tym, że o 11:00 przyjedzie samochód, dowożący zapasy i ona zamierza się nim zabrać na dół. "Ty sobie chcesz zejść?! No to sobie idź! Ja jadę!". Widać znalazło się więcej chętnych. ;)
W każdym razie, na sucharowo-pasztetowo-herbacianym śniadaniu byliśmy sami. Za wyjątkiem dżentelmena, który o 08:10 raczył sobie zrobić herbatkę do termosika... i piwo z sokiem malinowym. Trzeba się przygotować do wyjścia w góry - nie ma to tamto!
Podsumowując, nie będzie dla nikogo zdziwieniem, że mieliśmy cały szlak dla siebie i mogliśmy iść po wspaniałym, nietkniętym, dziewiczym śniegu. Co tu dużo gadać - było pięknie!
Tak sobie zeszliśmy niebieskim szlakiem do Łopusznej, mając pod stopami coraz mniej śniegu, wraz ze zmniejszającą się liczba metrów nad poziomem morza. Wioska dłużyła nam się niezmiernie! Ale w końcu doszliśmy do przystanku PKS, co właściwie oznaczało dla nas koniec z Gorców. Nadszedł czas na Pieniny! Ale najpierw trzeba było do nich dojechać. Na przystanku oczywiście rozkładu było brak. Czasami się zastanawiamy, czy to jakieś nieznane nam hobby - zrywanie, palenie, malowanie, jedzenie (?) rozkładów? Tak czy owak, zdążyliśmy nieco zmarznąć, nim oczom naszym ukazał się Bus. Który niekoniecznie jechał dokładnie w tym kierunku, w którym chcieliśmy. Ale co tam - pakujemy się i będziem kminić!
Sławek patrzył na mapę, przepychając się z plecakiem na tył busa - no lipa jeszcze kawał drogi do góry! Po czym przyszła Ania po opłaceniu biletów i ze spokojem stwierdziła, że to coś do góry to Trzy Korony są i owszem, ale szczyty. Zaś schronisko jest tu na dole i wcale nie trzeba się nigdzie drapać. No i w sumie, to zdecydowaliśmy się podjechać pod same drzwi schroniska. Jeszcze tylko kontrolnie sprawdziliśmy położenie: Dunajec jest? Jest! Trzy Korony są? Są! No to na placek/kotlet oraz partyjkę w Rummy.
PS. Jak sobie pomyślimy, że za nocleg tutaj zapłaciliśmy tyle samo, co za Turbacz, to ogarnia nas pusty śmiech. Zamiast niezamykającej się toalety na korytarzu, mamy własną łazienkę z widokiem na góry. Zaś obsługa jest miła i uśmiechnięta. Niby na Turbaczu było fajnie, ale czegoś brak.
Dzięki za wieści i fotki. Widoki fajne - można chociaż oko pocieszyć. Pozdrawiam Was gorąco. Pa.
OdpowiedzUsuń