czwartek, 8 września 2011

Aeropuerto de Alicante

Siedzimy sobie juz na lotnisku czekajac, a moze raczej koczujac na samolot, wylatujacy o 7 rano. Juz niedlugo... W marzeniach mamy juz pociag do Elblaga, ciepla kapiel w domowej wannie i domowy obiadek Mamusi :) Do zobaczenia!

środa, 7 września 2011

Afryka dzika!

To chyba najlepszy opis naszego spotkania z innym, nowym, nieznanym dotąd kontynentem. Dzień zaczęliśmy jeszcze zanim zapiał pierwszy kur w polskiej wsi. Dojście plażą do Tarify z naszego kempingu było bardzo malownicze. Zajęło nam ono godzinę, przeprawialiśmy się przez rzekę- Rio Jara, która wpływa do oceanu, przeżyliśmy małą burzę piaskową i chyba co najmilsze, podziwialiśmy wschód słońca. Sama odprawa odbyła się szybko i sprawnie. Rejs także bez większych komplikacji i przyjaźni z workiem :-). Afryka przywitała nas słońcem, pełnym słońcem o godzinie 7:45. Było gorąco! Po wyjściu przejął nas przewodnik, którego przez dalszą część wizyty w Afryce. Bez niego chyba nie wystawilibyśmy nosów z promu. Na początku pojechaliśmy autobusem na spotkanie z tutejszymi dawnymi samochodami- dromaderami. Każde z nas miało małą przejażdżkę z tymi niezwykłymi zwierzętami. Kolejno krótki spacer po najbezpieczniejszej części miasta. Dla mieszkańców niezbędnych do życia jest 5 rzeczy: piekarnia, fontanna, szkoła, a na dwa kolejne ogłaszamy konkurs. Nagrodą jest pocztówka z Maroka. Po spacerze przyszedł czas na posiłek z tradycyjnej kuchni marokanskiej. Była zupa o nieznanych nam składnikach, kabaczety, kuskus z kapusta i chyba kurczakiem oraz herbatka z mięty. Oprócz tego było też piwo i cola, ale tutaj spotkaliśmy się z nielada zaskoczeniem. Wszystko, oprócz napoi było w cenie. Na zakończenie posiłku, przy dźwiękach lokalnej muzyki, zostaliśmy poproszeni o zapłatę za napoje. Wszystko fajnie, ale nikt nas wcześniej nie uprzedził. Tu zaczęła się nasza przygoda z tamtejsza kulturą. Kolejnym punktem wycieczki był ogromny sklep z dywanami, w różnych rozmiarach, ręcznie wiązanymi, poszewkami na poduszki i obrusami. Jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie dywany wykonuje się taką techniką. Stąd, jak łatwo się można domyślać cena jest astronomiczna. Za obrus na przeciętnej wielkości stół życzą sobie 256 euro. Oczywiście cena do negocjacji. :-) Potem udaliśmy się do tutejszej apteki. Było kolorowo, a moc zapachów atakowała nas zewsząd. Doktor Żywago, znający nawet język polski, zabawiał nas ukazując tutejsze leki na wszystko. Były maści na reumatyzm, kremy na zmarszki, inicjatory na astmę, no i marokańska wiagra. Dla każdego coś miłego. Pewne Amerykanki tak uwierzyły w skuteczność leków, że nie zauważyły podstępności doktorka. Po zakończonych zakupach kazał sobie zapłacić 70 euro, a ostatecznie 50. Jakby tego było mało od razu po wyjściu z apteki obskoczyli nas miejscowi sprzedawcy: nakryć głowy, dywanków i misek, zegarków, bębenków, naszyjników i bransoletek i czego tam sobie jeszcze chcecie. Mimo prób odmowy w trzech językach, kolejne ich fale napływały. W desperacji, schroniliśmy się w bliskim otoczeniu naszego przewodnika. Nagle rozległy się nawoływania do modlitwy, zaś my skierowaliśmy się spowrotem na prom. Byliśmy bezpieczni. Wniosek - na egzotyczne wyprawy tylko z przewodnikiem. Kropka. Jutro wyruszamy w drogę powrotną.

poniedziałek, 5 września 2011

Tarifa :-)

Dziś po wymeldowaniu się z hotelu ruszyliśmy w dalszą podróż. Autobus dowiozł nas do Tarify, malowniczą drogą wzdłuż najpierw kawałka Morza Śródziemnego, kolejno wzdłuż Oceanu Atlantyckiego. Tak, tak nie byle co! :-) Przemiła Pani w informacji turystycznej na nasze pytanie o rozbicie się gdzieś na plaży na dziko odpowiedziała, że normalnie jest to zabronione, ale wskazała nam na mapie miejsce, gdzie możemy bez przeszkód przenocować. Po trudzie wędrówki w skwarze, kto tu nie był niech nie marudzi, że w Polsce jest gorąco, dotarliśmy do przefajnego pola namiotowego. Niestety nie śpimy sobie romantycznie na plaży, bo ilość rzeczek i jeziorek na plaży odwiodła nas od tego pomysłu. Tu w Rio Jara jest prysznic, są toalety, supermarcat, bar i bransoletki na nadgarstki. To ostatnie to oczywiście że względów bezpieczeństwa, aby po polu nie kręcili się obcy. :-) Dzień spędziliśmy pod znakiem kąpieli wodnych i słonecznych oraz czytania książki, słuchania muzyki i jedzenia. Pełen luz! Wakacje pełną parą. Jutro kolejny dzień leniuchowania na plaży i kąpieli w oceanie. Pozdrowienia! Ps. A pojutrze Afryka- piękna i dzika.

niedziela, 4 września 2011

Gibraltar - filery Herkulesa, stutonowe dzialo i konstabl w charakterystycznej angielskiej czapce

Widzimy juz Afryke! Jest troche zamglona, lekko rozmyta, ale wyraznie majaczy na horyzoncie. Gibraltar to malenki skrawek ladu czesciowo wydarty morzu. No i oczywiscie skala gibraltarska, tu znana po prostu jako "The Rock".
Plus malej przestrzeni jest taki, ze po prawej stronie mamy Atlantyk, po lewej Morze Srodziemne, za soba hiszpanskie gory, jakies dwadziescia kilometrow przed soba Afryke, zas nad soba - wspaniale slonce. :)
Zbyt dlugo tu nie posiedzimy - w srode czeka zarezerwowana wycieczka do Maroka.
Jestesmy na terenie Zjednoczonego Krolestwa, wiec jak to mowia: Stay tuned!
Skałę, a więc to co najwazniejsze z całego Gibraltaru zwiedziliśmy taksówką. Było taniej i szybciej, więc czemu nie pobyc czasem wygodnym ;) Było kilka przystanków, na każdym wszystko co nas otaczało było piękne. Poniżej kilka próbek: Filary Herkulesa
Jaskinia św. Michaela
Apes - czyli jedyne europejskie małpy
Tunele
Stutonowe działo
Point Europa

piątek, 2 września 2011

Malaga

Dotarlismy do Malagi! W sumie to nie osiagniecie, poniewaz przyjechalismy pociagiem, no ale zawsze to cos. ;) Przy okazji zgapilismy sie i wykupiono nam bilety na druga klase o nazwie Turistas i musielismy pojechac odrobine drozsza klasa Prefenta. Generalnie wszystko bylo ladnie, z klasa, do momentu, gdy pojawila sie hiszpanska rodzinka z dwiema malymi dziewczynkami, ktore darly sie, ganialy, bily, calowaly, smiecily. No wszedzie ich bylo pelno po prostu. I wszedzie je bylo slychac. Ale i tak nie ma co porownywac tego do komfortu podrozowania autostopem. ;) Podroz trwala 13 godzin, co biorac pod uwage, ze pokonalismy ponad tysiac kilometrow, jest niezlym wynikiem. Oczywiscie byly super - mega szybkie pociagi, ale kosztowaly dwa razy tyle, co nasz. Takze koniec koncow, do Malagi dotarlismy o dziewiatej wieczorem. Na noc zatrzymujemy sie w Malaga Backpackers Residence. Fajne miejsce, ale nie zdazymy sie tu zadomowic, bo jutro rano jedziemy stopem do Gibraltaru. Oczywiscie wczesniej jeszcze trzeba sie wydostac z miasta na wylotowke, ale w tym pomoze nam hitchwiki.org. Pozdrowki!

czwartek, 1 września 2011

Barcelona w sloncu na plazy

Ostatnie trzy dni spedzilismy w pieknej Barcelonie. Zwiedzania nie bylo tak wiele jak w poprzednich stolicach, bo jestesmy juz co nie co zmeczeni :) Pierwszego dnia tylko kapiel w Morzu Srodziemnym! Tak slonej wody nie widzielismy jeszcze nigdy, a na pewno nie smakowalismy ;) Co wiecej nasza uwage zwrocily wszechobecne obnazone kobiece piersi. Hostel w ktorym spalismy nie wydal nam sie dostatecznie schludny, takze nastepnego dnia opuscilismy komune i popedzilismy do Pension Miami. Tam przywitala nas klimatyzacja i blogi odpoczynek w ludzkiej temperaturze, a takze brak szpary w drzwiach od lazienki i sypialni :P . Pierwszy dzien naszego pobytu spedzilismy na malej eksploracji Barcelony. Rozpoczelismy w Akwarium przy porcie.
Tam spedzilismy przemile chwile w klimatyzowanym pomieszczeniu wsrod egzotycznych rybek i innych ¨plywakow¨. Kolejno rejs statkiem po porcie
, podziwianie widokow z wiezy Kolumba. Po takich atrakcjach troszke zglodnielismy (szczegolnie Ania - bo z Bakiem sie tylko je i je ;) ). Wstapilismy do przemilej knajpki, gdzie za caly obiad zaplacilismy jedyne 9,90 Euro! Potem oczywiscie plaza, ale opalania zero, bo bylo juz dosc pozno. Jedynie kapiel w morzu i powrot do hotelu. Kolejny dzien stal pod znakiem zwiedzania. Sagrada Familia zauroczyla nas swoja prostota, przeslaniem plynacym z kazdego kawalka budowli oraz fantastyczna wizja Gaudiego!
Idac dalej tropem geniuszu Gaudiego, pojechalismy do Park Guell. Takigo piernikowego parku nie widzielismy nigdzie, idealne miejsce na randke ;) Camp Nou! To byl nasz kolejny cel. Niestety stadion zwiedzilismy tylko z zewnatrz i wstapilismy do Mega Store FC Barcelony.
Dzisiejszy dzien to juz szczyt lenistwa! Przeszlismy sie Rambla, tj. najbarzdiej znana ulica, gdzie zycie chyba nigdy nie ustaje. Chodnik wylozony jest z plyt tak, ze ma sie wrazenie falujacej oprzestrzeni pod stopami. Potem opalanie: Kochanie przerzuc boczek! :) Kapiele w morzu i slodkie nic nie robienie :D Teraz zrobilismy zakupy na jutrzejsza dluga droge i zabieramy sie za kupowanie biletow. Trzymac kciuki, zeby nie bylo takiej gafy jak w Paryzu. PS. Ania zaliczyla sesje ! Zero poprawek. Cud nad Wisla :)