środa, 2 września 2015

Lomnicki Stit

Bilety, które kupiliśmy parę dni temu okazały się zdatne do jazdy. Pogoda tez w miarę dopisała. W miarę, bo kolejny wjazd po naszym juz nic z góry nie zobaczył tylko mleko. Było widać Czerwoną Ławkę(słowacka Orła Perc), Dolinę Pięciu Stawów z chatą Teriego i Lodowy Szczyt.
Zostawiamy Was z jednym zdjęciem. Więcej będzie po obrobieniu.
My delektujemy się ostatnim dniem na Słowacji. Oglądamy filmiki z YouTube "Akademia Górska Topr". Szczerze polecamy.
Pssyyyt. Za oknem burza i leje. Pogoda na urlopie udała nam się niesamowicie.

wtorek, 1 września 2015

Dzień zmuły

Panująca nam i świecąca pełnia za oknem nie pozwala dobrze spać.
Wstaliśmy dziś z wiejskim kogutem o 7. Szybkie śniadanko. I lipa. Anię nadal boli kolano. Decyzja szybka- jedziemy do Starego Smokowca, a potem jak Elżbieta II kolejką do góry, na Hrebeniok.  Hop siup 5 minute i jesteśmy.  Pokrecilismy się trochę i zdecydowaliśmy że ruszamy w kierunku Śląskiego Domu. Ile ujdziemy w Keen'ach to nasze. Najwyżej nie zdobędziemy Domu. Mniej więcej w połowie drogi ścieżka stała się zbyt wymagająca jak na nasze obuwie. Zawrocilismy.
Po krótkiej pauzie na trawce ruszyliśmy w dół.
Dziś na obiad knedliki z gulaszem. Pychotka! :)
Dalej wróciliśmy do Novej Lesnej zapakowalismy się na basen i ruszyliśmy Električka w kierunku Popradu.
AquaCity super sprawa. Fajny relaks. Dużo basenów: termalne i uwaga pelnowymiarowy 50 metrowy. Raj dla Ani. Było też kilka zjeżdżalni. Wszystkie fajowe!
Na koniec fotka z peronu TEŽ.
Dobranoc.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Nowe gumki po Słowackim Raju

No to dziś dzień pełen przygód. Ale powoli, trzeba budować napięcie ;)
Wstaliśmy, standardowo śniadanie i fru w auto jedziemy do Raju. Będzie aktywnie, będzie trochę wyzwań. Przez Poprad udaliśmy się do Słowackiego Raju. Parking 2 Euro, więc spoko. Wejściówka do Parku 1,50 Euro za osobę. Też nie najgorzej. Sławek od połowy trasy darł się, że potrzebuje mapy, więc też ją kupiliśmy. Wybraliśmy trasę z Podlesoka niebieskim szlakiem, minęliśmy miejsce niedawnej katastrofy śmigłowca Horskiej Sluzby 17.07.2015, a następnie zielonym szlakiem udaliśmy się w górę wąwozu do Klastoriska. Było trochę hardcorowo: drabinki, łańcuchy, kładki - to co tygryski lubią najbardziej. Po dotaciu do Klastoriska odpoczęliśmy chwilę przy Kofoli. Zimna niesamowicie gasi pragnienie. To napój taki jakby cola, ale jednak nie do końca. Jedno jest pewne - jest to typowy dla byłej Czechosłowacji napój bezalkoholowy. Istnieje nawet powiedzenie "Słowacja - kraj miodem i Kofolą płynący".
Po tym krótkim odpoczynku Sławek wypatrzył wypożyczalnię rowerów. Razem zdecydowaliśmy, że to super pomysł, aby zjechać w dół. Przez chwilę Ania czuła się jak Maja Włoszczowska :P.
Po dotarciu na dół wsiedliśmy w auto i ruszyliśmy do Popradu. I tu niespodziewanie musieliśmy zatrzymać się na dłuższą chwilę. Po ruszeniu ze skrzyżowania poczuliśmy jakiś łomot. Bum, ciabach, autem trzęsie jak no kocich łbach. Wysiadamy. Flak. Mamy flaka. Pierwszy raz w naszym życiu Clio złapało gumę. Pech! No nic. Wyciągamy lewarek, odkręcamy śruby z wielkim trudem. Dzielny Sławek wymienił koło na zapasowe. Ale co ukazuje się naszym oczom. Nasza dziurawa opona wygląda słabo. Bardzo słabo. Zaś w zapasie mamy dwa gwoździe. Cholerka! Jest kiepsko. Na stacji benzynowej dopytujemy gdzie tu jest jakiś zakład wulkanizacji. Szczęście w nieszczęściu po drugiej stronie ulicy. Pan w warsztacie jak tylko zobaczył naszą oponę pokiwał ze smutkiem głową. Cholera! Potrzebujemy nowych gumek. Tak, tak, dwóch. Bo przecież jak nowe to musi być para. Mamy przyjemność skorzystać z usług słowackiej stacji wulkanizacji (bo zapas też potrzebuje fachowej pomocy). Nówki gumki są na szczęście tańsze niż w Polsce. Po zmianie i załataniu zapasu idziemy na zakupy. Doooo... Hipernovej. Haha, kto starszy ten wie o co kaman i że to pierwszy duży, nowoczesny supermarket w centrum handlowym w Elblągu. Wspomnienia wracają. Obkupiliśmy się w prezenty dla rodziny i znajomych i wracamy do Novej Lesnej. Dzień pełen przygód dobiegł końca. Czas spić jakieś zimne piwko na tarasie i powiedzieć dobranoc. Jutro nowy dzień.
Oby przygód było mniej ;)










niedziela, 30 sierpnia 2015

A miało być inaczej...

... a w sumie wyszło nawet lepiej. ☺
No ale po kolei. Wczoraj nastawiliśmy się mój szczyt. Czyli Sławkowski szczyt (tutaj uwaga: nie wierzcie Bloggerowi. To, że post jest podpisany przez Anię, nie oznacza, że ona rzeczywiście go pisała. No i w drugą stronę analogicznie. Jak to w małżeństwie, dzielimy się wszystkim. ☺). W każdym razie, budzik nastawiliśmy na szóstą trzydzieści. No bo trzeba dojechać, wspiąć się, zejść. A to dobre kilka godzin. Z tą świadomością i z pełną premedytacją, o wspomnianej szóstej trzydzieści uśpiłem wyjący budzik na całe dziesięć minut. A następnie na kolejne dziesięć. I znowu, i znowu. Koło ósmej przestałem się oszukiwać i wyłączyłem budzik zupełnie. W końcu jesteśmy na urlopie, nie?
Wstaliśmy koło dziesiątej. Uznaliśmy zgodnie z Anią nasze plany za niebyłe i przystąpiliśmy do przygotowania śniadaniowej jajecznicy.
Posileni i wyspani udaliśmy się na stację kolejki. Akurat tym razem nie mieliśmy szczęścia. Električka odjechała nam sprzed nosa i musieliśmy czekać blisko godzinę na kolejną. A potem spędziliśmy kolejną godzinę jazdy w dusznym wagonie. Ech, przypomniały się czasy harcerskich obozów. 
Na miejscu w Strebskim Jeziorze wypożyczyliśmy odbiornik GPS z wgranymi punktami ukrycia specjalnych skrzynek. Czyli innymi słowy, popołudnie spędziliśmy na Geocaching'u. Dla niewtajemniczonych, jest to ogólnoświatowa gra, w której różne osoby ukrywają w ciekawych miejscach na całym świecie specjalne skrzynki. Następnie osoby te publikują w Internecie współrzędne geograficzne miejsc ukrycia. Znajdowanie takich skrzynek to świetna zabawa, a niekiedy także spore wyzwanie.
Nasze dzisiejsze skrzynki zawierały różne ciekawe informacje o Strebskim Plesie. Na przykład to, że od wielu lat, przeważnie raz w roku, odbywa się wielkie sprzątanie jeziora. Nurkowie schodzą pod wodę i wyławiają wszystko, co nie powinno być na dnie. Jednym z najciekawszych znalezisk była proteza nogi z założonym butem narciarskim. O narcie wzmianki nie było..
Po wszystkim udaliśmy się na obiadokolację w Restauracji Furkotka. Zamówiliśmy grilowany/smażony drewniany talerz z różnymi rodzajami mięs, ogórkami, papryką, ziemniaczkami. Do tego Koziel, a na dobre trawienie, kieliszeczek Tatratea, czyli mocnego, aromatyzowanego likieru (nawet 72% - jak mówił klasyk, "polecam dzieciom"). Pychotka! Przyznajemy reaktywowany Misiakowy Znak Jakości!
A teraz powrót do tymczasowego domu w Nowej Leśnej. Jest czas, żeby napisać post...










Łomnica czyli prawie u góry

Wstaliśmy rano i popedzilismy na Elektricke. Najpierw do Starego Smokowca, a potem do Tatrzańskiej Łomnicy.
Potem w planie było iść lekko do Skalnatego Plesa. Okazało się ze nasza mapka trochę mija się z prawdą. Szlaki na niej narysowane nie istnieją lub są nie w tym miejscu co powinny. Ale nie ma to tamto ruszyliśmy przez trzy schroniska do Skalnatego Plesa.
Jedno ze schronisk Reinerowa chata to najstarsze schronisko w tutejszych Tatrach. Mała kamienna chatka z klimatem. Fajnie. Od niej pół godzinki do kolejnej chaty. Potem godzina do Skalnej chaty i tak oto jesteśmy w Skalnatym Plesie.
Decyzja jest szybka, że kombinujemy bilety na wjazd na Łomnice. Na szczyt nie prowadzi bowiem żaden szlak turystyczny. Biletów brak. Jesteśmy zasmuceni. Ale jest opcja dodatkowa - wjazd na Lomnickie Sedlo. Opcja tańsza, ale to nie szczyt.
Wjeżdżamy. Widoki są piękne. Robimy kilka fotek i napawamy się widokiem. Zjazd w dół do Łomnicy z dwoma przesiadkami zajął parę minut.
Możemy iść coś zjeść. Najlepiej coś dużego, bo jesteśmy mega głodni. Stawiamy na pierogi z ziemniakami, kluski z bryndza i makiem. Trzy rodzaje. Smaczne. Do tego piwko. A na odchodne po kieliszeczku tatrzańskiej herbatki - Tatratea. 62% z owocami leśnymi. Taki o skromny szocik. Masakra!
Potem udało nam się z kolejką z powrotem. Bez przesiadek popedzilismy do Novej Leśnej. Dzień udany.
Ps. Sławomir zakupił bilety na Łomnice. Bardzo chce tam wjechać.









piątek, 28 sierpnia 2015

Słowacka część - zaczynamy!

Po spakowaniu się, dopełnieniu formalności, przemieszczamy się przez Łysą Polanę na Słowację. Już wczoraj tu byliśmy. Dziś sprawy organizacyjne. Kupno ubezpieczenia - niezbędnego w słowackich górach. Generali oferuje takowe za 0,70 Euro za dzień. Spoko opcja. Jemy śniadanie w Tatrzańskiej Łomnicy. Pyszna zupa na śniadanie o 12 nie jest zła. ;) Potem lądujemy z Novej Leśniej. Nasz pensjonat jest niesamowity. Może nie ma takiego uroku jak Koci Zamek, ale ma mega widoki na góry, Ma świetnie wyposażoną kuchnię. I teraz uwaga, hit, każdy pokój ma swoją lodówkę. Czyż to nie cudowne. Nie ma ta półka jest nasza, albo śmierdzi coś z lodówki. Po prostu opuszczasz pokój X i wszystko z lodówki X ma zniknąć. Nie zniknie, wyrzucamy. Pokoik też przytulny z łazienką. No i cały pensjonat to cztery pokoje. Czysto, schludnie.Także kameralnie. P rozpakowaniu się pojechaliśmy na Jaskinię Bielską. Wejście to koszt 8 Euro za osobę. Sporo- pomyśleliśmy. Ale samo zwiedzanie, Pan przeowdnik sypiący żartami i anegdotami - rewelacja. Ostatnia sala koncertowa zwaliła nas z nóg. Jest miejsce na orkiestrę, no i ta niesamowita akustyka. Cudownie!

czwartek, 27 sierpnia 2015

Na szczycie Polski- RAZEM!

Ania była tu już 9 lat temu. Niewiele pamiętała. Trzeba było odświeżyć sobie pamięć. No to go!
Pobudka o 5:30. Kanapki zrobiliśmy dzień wcześniej, więc poszło szybko i sprawnie.
6-ta z minutami jesteśmy na Palenicy. Czas zacząć nudne dreptanie asfaltem do Morskiego Oka. Dobra jesteśmy. Szybciej niż pokazywali na słupkach. Było nudno więc cisnęliśmy. Po drodze jakieś śniadanko.
Krótka chwila kontemplacji. Nie ma co wzdychać, czekać czy coś, trzeba napierać. Samo się nie zrobi. Uf, uf, sap, sap, mamy Czarny Staw. Jest gorącoooo!
Dalej wkoło nawet przyjemny marsz. do czasu, gdy wyrosła ściana. Ściana, którą mamy pokonać. A to dopiera pierwsza z nich - Bula pod Rysami. Ale już jest pięknie. Widać dwa stawy ;) Widać niższe szczyty. Sap, sap i jesteśmy na Buli. Krótka pauza. Ze ściany dobiegają nas walenia w skałę. No tak - Taternicy. Nie ma to tamto my i tak mamy łatwiej. No więc łańcuchy. Mijanki, łańcuchy mijanki. Ostatnia prosta. Mijanki, łańcuchy. Radość. Jesteśmy. Widoki przepiękne. Odpoczynek się należy. Robimy kilka fotek i pada decyzja aby schodzić po słowackiej stronie. Przewodniki i ludzie mówią że łatwiej. No to start. I jest o niebo łatwiej. Mijamy Chatę pod Rysmi. Brzydkie to to, ale ma chyba najładniejsze WC, jakie dotąd widzieliśmy. Okienko na góry. Coś relaksującego w trudnych chwilach ;)
Ruszamy na dół. Mijamy, bądź jestemy mijani przez rodziny Słowaków z małymi kajtkami. No po takiej zaprawie od małego nic dziwnego, że potem żaden marsz w górach im nie straszny.
Około 18 schodzimy do Popradzkiego Plesa. Po drodze dowiadujemy się, że ostatni bus odjeżdża coś koło 18. Więc nici, bo do Strebskiego Plesa mamy jeszcze kawałek. Ruszamy napieramy. Musimy jakoś złapać stopa, bo nasz samochód został na parkingu na Palenicy. I co. Mamy szczęście. Spotykamy dwie Panie, które dziś robiły Wysoką. Kaski  w bagażniku dały nam do zrozumienia, że nie ma lekko. No i nie było. Odwieźliśmy jedną z Pań do Jurgowa. A Kierowca zabrała nas na Kofolę do Karczmy. Dziwne miejsce. Szklany każda z innej parafii, nie wiadomo kto jest z obsługi a kto tu jest gościem. W końcu zostajemy obsłużeni. Zimna Kofola smakuje wyśmienicie. Czas mija nam na rozmowie. Okazuje się że nasz Kierowca jest Przewodnikiem. Lepiej trafić nie mogliśmy. Życzliwa, przemiła osoba. Jakby ktoś kiedykolwiek potrzebował wsparcia w górach - polecamy.
Po ciężkim dniu docieramy do Palenicy. Wsiadamy w samochód. Po umyciu się decydujemy się na kolację w Karczmie przy Mlynie Też polecamy. Jest kapela, są tradycyjnie ubrane kelnerki, jest wystrój, jest smak.
Teraz pora spać. Jutro ruszamy na Słowację. Połowa za nami, a będzie jeszcze lepiej. Taką mamy nadzieję.









środa, 26 sierpnia 2015

Relax, take it easy!

Po wysiłku musi być reset, restart, wypoczynek jak kto woli. Był więc aquapark, potem Gubałówka i Butorowy Wierch. Wyciąg krzesełkowy jak zwykle nie zawiódł. Powolutku, z widokiem na Giewont zjechaliśmy w dół. Cudnie. Dzień uważamy za udany.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Powrót do przeszłości - czyli cofając czas o 2 lata ...

Dzień wcześniej udało nam się kupić bilety na Kasprowy. Niezły wynik, mając w pamięci długie kolejki do kasy dwa lata temu i dwie próby (dwa dni pod rząd) kupna biletu. Udało nam się - mamy bilety w garści, no prawie, bo na mailu ;)
Pobudka o 6:30, szybkie robienie kanapek i napieramy na Kuźnice. I tu co, ani żywej duszy. Brak kolejki. Weszliśmy nieśmiało na stację kolejki. Ufff, są ludzie, ufff, jest czynna. Możemy jechać. Podróż jak zwykle przyjemniejsza od wspinaczki, no a przede wszystkim szybsza. Ale drogo, niech ich kule biją.
Jesteśmy u góry. Ludzie w japonkach, krótkich rękawkach - norma polskich gór. Ruszamy na śniadanie. Restauracja dolna jest nasza. Teraz to tu serwują śniadania. Miło, ładnie, nowocześnie urządzone. Widać, że przeszło remont. Zamawiamy omlet z bekonem. Był smaczny, ale z omletem mało miał wspólnego. Bo to zwykłe ciasto naleśnikowe było. Zapiliśmy herbatą. Może to zdziwić niektórych, bo co bardziej zaprawieni piechurzy pili w tym czasie browarka. Uhhhhh, o 8 rano, browar z rana jak śmietana.
Ruszyliśmy w dół żółtym szlakiem. Znów wiało, ale dawaliśmy radę. W sumie cały dzisiejszy marsz, albo wiało, albo kropiło. Taki mamy klimat.
Potem mijaliśmy kilka mniejszych i jeszcze mniejszych stawów. Spotkaliśmy wygłodniałe i śmiałe kaczki, które zachodziły nas od przodu i od tyłu podczas naszego postoju. Spryciulki!
Następnie krótkie podejście pod Karb. I naszym oczom ukazał się Staw Gąsienicowy. Pięknie.
Znów ostre zejście w dół. Kropi i kamienie robią się śliskie. Znów chwila odpoczynku. Iiiii... Ruszamy zakochani na miejsce zaręczyn, w kierunku Zawratu. Ale to było daleko i wysoko. #SławomirRomantyk. Spotkaliśmy kozice. Całe stado. Te to dopiero mają energię. Skaczą sobie po tych stromych skałach w poszukiwaniu jedzenia. Cudne wrażenie.
Potem tylko Murowaniec. Lekko ponagleni postępującą ciemnością ruszyliśmy na dół. Kap, kap, kap. Leje. I tak aż do Kuźnic. Zrobiliśmy zakład, ze ten kto się nie wywali aż na dół, ten mistrz. Sławomir mistrzem świata. Ania tylko brąz ;)
Zmęczeni i głodni zakończyliśmy wycieczkę w barze na Rondzie Kuźnickim - Tatrzański Bar Mleczny czy jakoś tak. Pyszotka!
Jutro dzień przerwy.