poniedziałek, 18 września 2017

Roztoka i Kino Giewont

Po deszczowym poranku zdecydowaliśmy, że schodzimy Doliną Roztoki na asfalt Morskiego Oka. Droga w dół bardzo przyjemna. Dolina Roztoki niezwykle urokliwa. Gdy dotarliśmy do asfaltu padła decyzja, że zahaczymy o schronisko na Roztoce. To tylko 15 minut od asfaltu. Schronisko leży u podnóża gór. Jest śliczne. Powstało dużo wcześniej niż schronisko nad Morskim Okiem. Klimat iście rodzinny. Czyste, ładne toalety, przewijak, kuchnia z płytą grzewczą, mikrofalówka. Może niedługo wrócimy tu we trójkę? :)
Następny cel to bus do Zakopanego i kąpiele wszelakie w Aqua Parku. I tu zawód! Nie ma gdzie zostawić plecaków, no chyba że w nieczynnej szatni bez niczyjego nadzoru. Pani z recepcji niezwykle "życzliwa" rzuciła nam, że ma mobilne stanowisko pracy i nie ma czasu pilnować naszych rzeczy. W naszym odczuciu ta mobilność polegała na wędrówce po korytarzu i ploteczkach przez telefon. No nic, zapakowaliśmy rzeczy na basen do siatki, plecaki zestawiając bez nadzoru w szatni, licząc, że nic się nie wydarzy. Weszliśmy do kas i tam co znów problem, bo nikt nie ma rozmienić pieniędzy na drobne do depozytu. Który był słabo oznaczony. W ogóle klimat jakby całe miejsce miało być zaraz zamknięte. Trochę dziwne. No ale przynajmniej wodę w basenach mieli mokrą i w miarę ciepła, więc spoko. Po zażyciu kąpieli, zjazdach z roznokolorowych zjeżdżalni i saunie udaliśmy się w poszukiwaniu rozrywki na dalszą część wieczoru- kina. Trafiliśmy do kameralnego kina Giewont. Dotarliśmy tam cali zmoczeni. Pół biedy że sala nie była pełna i mogłyśmy porozwieszac mokre rzeczy na fotelach. Po filmie małe zakupy i na dworzec. Tu znów przygoda. Jakby ktoś chciał skorzystać z toalety na dworcu w Zakopanem po 18.30 to opcji takiej brak. Po prostu robisz w majty, albo trzymasz 1.5 h do pociągu. Kochamy PKP.
Teraz już zaraz będziemy w domu. I swoim łóżku. Szkoda że już koniec ale w domu czeka ktoś mały, a tak ważny. Chyba pierwszy raz, nie mogliśmy zanucić na szlaku "W górach jest wszystko co kocham", 50 % nas zostało w domu. Chyba ciągoty do map i tuptanie na coraz dłuższe dystanse są dobrą prognozą na wspólne wędrówki po górach we Troje :)

sobota, 16 września 2017

Naleśniki w Morskim Oku

Dziś pogoda z rana nie rozpieszczala. Rozpoczęliśmy więc naszą wędrówkę skoro świt o 12. Stwierdziliśmy że wyprawa na Szpiglasowy Szczyt przy wyjściu w południe nie ma sensu. Ruszyliśmy więc niebieskim szlakiem do Morskiego Oka. Tam wsunelismy naleśniki z twarogiem i zapiliśmy herbatą. Powrót tą samą drogą. Gdybyśmy wiedzieli, że się wypogodzi to jednak poszlibysmy na Szpiglasowy, a tak naleśniki musiały wystarczyć. Teraz obiad: schabowy i piwko a potem swoje trzeba odstać do prysznica. Jutro ruszamy w dół do Zakopanego i żegnamy góry.




piątek, 15 września 2017

Idźmy przez Krzyżne

Po słabo przespanej i bardzo deszczowej nocy oraz pysznym zestawie śniadaniowym nr 3 postanowiliśmy zrobić dziś spokojniejszą trasę. Tzn. trzy godzinki pod Przełęcz Krzyżne i potem kolejne dwie w dół do Schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Lajcik pewnie dla górskich kozaków. Dla nas - no dobra, nie było źle, ale zupełnie bezwysiłkowo też nie. Większość z kijami, krótkie fragmenty gdzie trzeba się trochę podciągnąć, ale żadnych łańcuchów. Także męcząco, ale bez problemów.
Na przełęczy tym razem mieliśmy piękne widoki. Nie było tak chmurnie jak ostatnim razem, gdy tu byliśmy. Zrobiliśmy sobie zdjęcie i rozpoczęliśmy spokojne zejście do Piątki. "Spokojne" tym bardziej, że przelot śmigłowca TOPRu przypomniał nam gdzie jesteśmy. Jak się później dowiedzieliśmy to ponoć jakaś turystyka ze Słowacji osunęła się gdzieś na Orlej Perci i zrobiła sobie coś z barkiem. Teraz odpoczywamy. Jutro niby ma padać. Zobaczymy rano i zdecydujemy dokąd idziemy.


czwartek, 14 września 2017

Marzenia się spełniają - fragment Orlej Perci







Wstaliamy dosc późno, ale i kuchnie w schroniskach otwierają się stosunkowo późno, bo o 7.30. Po ekstra śniadaniu: jajecznica na kiełbasie, twarożek, pomidory, ogórek świeży, rzodkiewka, bułeczki swieze i herbata wyruszylismy około 8.30. Niestety na kolejną noc musimy zmienić pokój, stąd trzeba było oddać nadmiarowe rzeczy do bagażowni. Z tak odchudzonym plecakiem można było frunąć. Pół godziny do Czarnego Stawu zleciało bardzo szybko. Następnie cisniemy na Zawrat, a po drodze mijamy ekstra miejscowke, gdzie Sławek oświadczył się Ani. Ach wspomnienia wróciły, choć na początku nie mogliśmy dojść do ładu, które to dokładnie miejsce 😊 Droga na Zawrat szła całkiem ok. Tłumów nie było. Nikt nie torowal drogi, ani nikt nie popedzal. Bajka. Na gorze szybki baton i przyodzialismy swe nowe nabytki: uprzęże i lonze do via ferraty. Na początku poczuliśmy się jak przybysze z innej planety, jednak pierwsze łańcuchy i drabinki potwierdziły że możemy czuć się bezpieczniej asekurujac się lonza. Mijalismy ludzi różnych, jak to w górach. Był koleś z zabezpieczeniem jak my któremu tarasowaliamy drogę i kiedy ustapilismy mu miejsca speszyl się i wyprzedzajac pozdrowil słowami: Byle bezpiecznie! Ekstra postawa. Ale na szlaku był też "odpowiedzialny" tata z córką na oko z 10 lat. No i tu chyba komentarz zbędny. Droga na naszym fragmencie Orlej Perci cudownie wymagająca z przecudnymi widokami. Pogoda nam dopisała to i zdjęcia są nieziemskie. Pokonaliśmy odcinek Orlej od Zawratu do Żlebu Kulczyńskiego. Pełni pozytywnych emocji zeszliśmy do Koziej Dolinki i tam spałaszowalismy lio obiad: kurczaka 5 smaków i Tagiatelle że szpinakiem. Smakowało wybornie. Potem cyk w dół. Pamiątkowa fotka na "naszym" miejscu i siup na dół do schroniska Murowaniec. Tutaj wsunelismy naleśniki z serem. Ach palce lizać. Teraz browarek, aby uczcić sukces. Bęc!

środa, 13 września 2017

Dziś pogoda dopisała- ruszamy granią!

Po nadal ulewnej nocy, obudzilismy się w promieniach słońca. Dwie parówki, ser, chleb i herbata to nasze śniadanie. Na takim paliwie mogliśmy zdziałać cuda. Jednak samopoczucie Sławka kazało nam zwolnić tempa.
Po mocnym początku tj. podejsciu na Halę Kondratowa skierowalismy swe kroki mu Kasprowemu Wierchowi. Tu zaczęły się schody i trwały aż do Murowanca. Ale żeby nie było tylko negatywnie to po drodze dane nam było zobaczyć kozice hasajace po zboczu po słowackiej stronie. Piękny widok!
Potem musieliśmy się wdrapać na Kasprowy Wierch. Tu tłum aż zabijał. Zjedliśmy tylko nasze lio żarcie, zapijajac herbatą za osiem (aż musiałam to słownie napisać) złotych :) i ruszylismy dalej. Tutaj mieliśmy ruszyć na Liliowe jednak zdecydowaliśmy skrócić trasę i żółtym szlakiem zeszlismy do Schroniska Murowaniec. Teraz szarlotka i herbata czyli szybka regeneracja. Potem faszerujemy Sławka tabletkami i idzie się leczyć. Przed nami jutro, oby z lepszym zdrowiem.





wtorek, 12 września 2017

Dzień 2 - kropi, kropi, mokniemy i schniemy


Dziś przywitali nas kap, kap, kap. Potem było już kap, kap, kap i jeszcze trochę kap, kap. Ale między kap, kap było też pięknie. Musieliśmy zmienić plany i zamiast wędrówki granią szliśmy czarnym szlakiem przez Dolinę Białego. Były urokliwe mostki, potoki i trochę ludzi. Było w górę i w dół. Po 7.5 h marszu, pure ziemniaczanym i makaronie z kurczakiem z liofilizatu dotarliśmy do Schroniska na Hali Kondratowej. Z pomocą Mamy podtrzymalismy rezerwację i z lekkim poślizgiem dotarliśmy na nocleg. Teraz prysznic, pyszna fasolka po bretońsku w akompaniamencie piwka. Odpoczywamy. Oby pogoda jutro była lepsza, bo w deszczowej widoków brak.

Tu jest pięknie!




Nie - nie mamy tu na myśli PKP. To znaczy sam przydział sypialny był fajny i czysty. Jednak obsługa konduktorska - trochę poniżej krytyki. Ale my nie o tym. Dojechaliśmy do Zakopanego z godzinnym opóźnieniem. Ale mimo to po szybkich zakupach śniadaniowych i kilkunastominutowym przejeździe busem na Siwą Polanę ruszyliśmy na szlak dość wcześnie. Pogoda nam sprzyjała, samopoczucie Sławka nie bardzo. Tym niemniej, po pewnym czasie wyszliśmy z dolin. I zobaczyliśmy to, po co tu przyjechaliśmy - cudowne widoki. :)
A potem rozpoczęło się zejście. Taaaaak, zdecydowanie nie przepadamy za tym etapem. Dość powiedzieć, że po dotarciu do Schroniska na hali Ornak prawie zasnęliśmy w kolejce do zameldowania się. A potem Ania dopadła się do jedzenia i zjadła dwie porcje. Sławek nie bardzo, bo miał gorączkę i brak apetytu. ;)
Zobaczymy jak będzie jutro, prognozowane są opady. Póki co idziemy spać - po zgaszeniu światła w pokoju jest absolutnie ciemno. :)

sobota, 9 września 2017

Tatry 2017 - we dwójkę znów w górach



Zapowiada  się tygodniowy cudny wypad w góry wysokie. Oby pogoda dopisała. Będziemy spać w schroniskach czyli pierwszy raz taka opcja noclegowa w naszym wykonaniu.
Poniżej nasz plan:

Będziemy zdawać relację o ile Internet pozwoli.

Mamy także nadzieję, że Synuś będzie się tak samo dobrze bawił jak my i nie zatęskni za bardzo! ;)

Już nie możemy się doczekać gór. Plecaki ważą 11 i 13 kg. Cały dobytek na garbach. Jedzenie (obiady) z LYOFOOD (zobaczymy czy takie dobre jak piszą). Oprócz tego batony i DayUpy na poprawę energii i samopoczucia.
No koniec gadania! Ruszamy :)

sobota, 20 maja 2017

Deszczowe pożegnanie z Rzymem


Dzisiejszy dzień zaczął się deszczowo. Właściwie to Rzym od rana za nami płakał.
Po odwlekanej kilkukrotnie decyzji o wyjściu z domu, w końcu ruszyliśmy na zakupy pamiątkowe. Był sklep z winem, oliwą, octem - Królestwo. Dodatkowo zakupiliśmy kilka inny drobiazgów. Potem znów zaczęło padać.
Co robić gdy pada? Jeść! Gotować i jeść. Zrobiliśmy risotto z cukinią, szalotką i surową kiełbaską. Całość posypana parmezanem. Cudo!
Po napełnionych brzuszkach ruszyliśmy w kierunku Watykanu. Stanęliśmy w dość długiej, aczkolwiek na szczęście szybko poruszającej się kolejce do Bazyliki. Postanowiliśmy wjechać na Kopułę. I tu miła niespodzianka. Po przekroczeniu bramek bezpieczeństwa, ustawiliśmy się w kolejnej długiej kolejce na Kopułę. I tu Kubuś znów zabawił się w podrywacza. Tym razem blondyneczka ze Szwecji, trzymana na rękach taty ubranego we frak. No i tak sobie stoimy, dzieciaki się zaczepiają, a nagle podchodzi ochroniarz. Pyta Szweda czy ma żonę, patrzy na nas po czym przepuszcza nas bokiem. Myśleliśmy że przepuszcza nas na przód kolejki. Jest lepiej niż myśleliśmy. Nasze Bambini znów rzuciło czar i wchodzimy zupełnie za darmo na Kopułę. Najpierw za pomocą windy wjeżdżamy na taras. Widok w dół we wnętrze Bazyliki zapiera dech w piersiach. Mozaiki na ścianach robią jeszcze większe wrażenie niż z dołu. Następnie zwężającymi się schodami ruszamy na górę. Momentami czujemy się jak w krzywym domu. Błędnik szaleje. Widok z góry - przepiękny.
Zwieńczeniem dnia jest kolacja pożegnalna w knajpce di Pietro (tej samej w której zjedliśmy pierwszy posiłek na włoskiej ziemi). Pysznie zakończyliśmy nasz pobyt w Rzymie.
Po kolacji wracamy do mieszkania żeby się przebrać i ogarnąć Kubę i ruszamy na spacer i tu ... Ciach zatrzasnęliśmy klucze w środku mieszkania. I co teraz? 22 na zegarze a my nie mamy gdzie wrócić. Telefon do właścicielki mieszkania. Udało się. Nasza Wybawczyni pojawiła się po godzinie. W tym czasie w czwórkę: Mama, Ania, Sławek i Kuba ruszyliśmy na nocny spacer po Rzymie. Watykan był pięknie oświetlony, Zamek Anioła wyglądał bosko, a koniec podroży i zarazem miejsce spotkania z Tatą - Fontanna di Trevi, zapierało dech w piersiach. Było magicznie.
Teraz już mykamy spać. Jutro przed nami dzień w podróży z Maluchem. Trzeba mieć siły!










piątek, 19 maja 2017

Via Appia czyli droga dla dorosłych

Dziś Kubuś dał pospać. Miła odmiana! :)
Wstaliśmy po 8 i po śniadaniu wyruszyliśmy w komplecie na metro. Rzym posiada dwie linie metra: oznaczoną kolorem czerwonym linię A, niedaleko której znajduje się nasze wynajęte mieszkanie, oraz niebieską linię B 1. My przesiedliśmy się pomiędzy liniami na stacji Termini, która na szczęście wyposażona jest w windy. Nieduże i zniszczone, ale eliminujące potrzebę przenoszenia wózka pomiędzy poziomami. W trójkę wysiedliśmy na stacji Circo Massimo, zaś Dziadkowe pojechali dalej nad morze, po naszej wczorajszej rekomendacji. Nas zaś czekał dzień 'Naj'. Na początku przeszliśmy obok, jak już mogliście się domyślić po nazwie stacji metra, Circo Massimo. To po włosku. W łacinie: Circus Maximus. Po polsku zaś - największy cyrk starożytnego Rzymu 2. Zrobił wrażenie wielkością, nawet jak na współczesne warunki.


Pomknęliśmy dalej do Termów Karakalli. Obecnie w tym miejscu znajdują się ruiny największych w Rzymie publicznych łaźni, z dobrze zachowaną ogólną formą budynków, fragmentami posadzek oraz mozaik ściennych. Dobrą decyzją było wzięcie audio-przewodnika, ponieważ dzięki odtwarzanym informacjom lektora dowiedzieliśmy się między innymi kto i jak z niego korzystał. Oraz w jaki sposób najcieplejsze pomieszczenie, caldarium, było ogrzewane do 60 stopni. Fascynujące miejsce!







Po krótkim odpoczynku udaliśmy się w dalszą część naszego spaceru ku Via Appia Antica. Jest to najstarsza droga rzymska, która fragmentami ciągnie się aż w okolice Neapolu. Ponoć pozwala poczuć się jak w starożytnym Rzymie - oryginalna kamienna nawierzchnia i ciągnące się ville po obu stronach drogi. No właśnie - ponoć. Otóż gdy już dotarliśmy do początku pierwszej mili królowej dróg (jak mówią rzymianie), Kuba potrzebował chwili oddechu od słońca, co zasygnalizował bardzo sugestywnie i dobitnie swoim głosem. Po czym podeszła do nas pewna kobieta, spojrzała na wózek i stanowczo odradziła podążanie dalej. "Tam nie ma chodnika, są duże kamienie i jeżdżą samochody". No cóż - tego ostatniego się nie spodziewaliśmy, 
Więc zmieniliśmy plany, poszliśmy na lody i przespacerowaliśmy się do Koloseum. Musimy pochwalić włodarzy miasta za wzorowe utrzymywanie ulicy Ani. Tak trzymać!



Przy Amfiteatrze Flawiuszów strzeliliśmy kilkadziesiąt fotek, żeby wreszcie którakolwiek się jako-tako udała. Pewien czarnoskóry sprzedawca uchwytów fotograficznych do smartfonów oraz foliowych pelerynek i parasolek (w zależności od aury) zasugerował, że jesteśmy z Afryki! RPA? No może...




Zrobiło się już późno, więc wskoczyliśmy do metra, by zdążyć na zarezerwowaną wizytę. Na szczęście nie był to obiad, który jeszcze zdążyliśmy zjeść w La Caravella. Mega turystyczna miejscówka, jedzenie średnie, obsługa fatalna. Okropnie. 
Na szczęście chodziło o coś innego. Miejsce nazywało się La Barchetta i Sławek zrobił tam rezerwację stolika na naszą rzymską randkę! Wow, było świetnie. Przywitanie prosecco, pyszne jedzenie, nieśpieszne tempo i... parasolka. Co?! Parasolka? No cóż - w trakcie kolacji zaczęło kropić, a my chcieliśmy się jeszcze udać na wieczorny spacer do Fontanny di Trevi. Więc zażartowaliśmy, czy kelner nie wie, skąd moglibyśmy o jedenastej wieczorem wziąć parasolkę. A on po chwili wrócił do nas z uśmiechem na ustach i wręczył nam jedną. Niesamowite. Zatem wybraliśmy się na spacer... Po to tylko, żeby stanąć pod daszkiem 50 metrów dalej. Lało niesamowicie. Po kilku minutach nieco zelżało, więc ruszyliśmy dalej. Znowu nie dotarliśmy daleko, ledwie przeszliśmy Tyber i schowaliśmy się pod daszek jakiegoś kiosku, razem z trzema innymi osobami i jednym rowerem. Po kilku minutach dołączył do nas jakiś koleś... i zaoferował sprzedaż parasola! Jest popyt, jest podaż. A popyt był duży, bo Sławek miał na tyle niebezpiecznie mokre kieszenie, że telefon trzeba było przełożyć do jedynego względnie bezpiecznego miejsca - prawej miseczki stanika Ani. Strategicznie zlokalizowanego centralnie pod parasolem i wysoko od podłoża, a zatem maksymalnie odseparowanego od czynników atmosferycznych. Taktycznie, przede wszystkim!
Po kilkunastu minutach kwitnienia zrobiło się nam już chłodno na tyle, żeby ruszyć dalej. I tak byliśmy już mokrzy, więc reszta to bonus.
Idąc dostrzegliśmy taksówkę. Podbiegliśmy. Zapukaliśmy w szybkę. Kierowca pomachał rękami i coś pokrzyczał. Po czym odjechał. My zaś zostaliśmy na środku ulicy, niezmiennie w strugach deszczu. No co za ibaraszung!
Koniec końców, do domu dotarliśmy z buta, kompletnie przemoczeni. Tylko telefon był suchy! :)

1
Budowana obecnie jest trzecia linia C. Świetnie to miejscami wygląda, gdzie starożytne fragmenty budowli są podpierane masywnymi podporami, najprawdopodobniej w celu zabezpieczenia ich przed możliwymi wstrząsami w związku z drążeniem nowego tunelu.
2
Rzymskie cyrki to nie miejscówki z klaunem żonglującym kręglami, tylko stadiony wyścigów rydwanów. I okazjonalnych publicznym egzekucji chrześcijan...
















Bambinni na plaży

Kubuś dał dziś z rana rodzicom wychodne. Mogliśmy wybrać się więc do Nekropolii pod Bazylika Św.  Piotra.  Przewodnikiem okazał się być polski ksiądz. Oprowadzal nas po zakątkach pierwszego cmentarza, usytuowanego między dwoma wzgorzami, na fundamentach którego stoi dzisiejsza Bazylika. Opowieść przewodnika była prowadzona w bardzo ciekawy sposób. Stopniowal emocje jak w dobrej książce, robił pauze i niedopowiedzenia, aby w końcu dotrzeć do tajemniczej sali- grobu św.  Piotra. Tam zrobiło się podniosle, aż przeszły nas ciarki.
Kolejnym punktem programu na dziś była wyprawa nad morze do Ostii. Wystarczyło wziąć metro linii A, potem B, potem pociąg podmiejski i po jakiejś godzinie byliśmy na miejscu. Po szybkiej orientacji w terenie zaczęliśmy szukać płatnej plaży. Bambinni szalało na piasku, raczkujac po całej plaży. Kąpal się ze Slawkiem w morzu, a na koniec już trochę standardowo był plac zabaw i bujawki. Następnie znów godzinny powrót do Centrum.
Po małym świętowaniu 9 miesięcy Kubusia położylismy go spać, a sami wybraliśmy się na kolację  do pobliskiej restauracji Luma. Ach te cuda techniki  i Skype pozwoliły nam cieszyć się kolacją we wspólnym czteroosobowym gronie.