wtorek, 16 lipca 2019

Bohinjsko jezero i góry :)

Dziś udało nam się z rana znaleźć miejsce na wczoraj pełnym kempingu
Camp Zlatorog Bohinj.
Przenosiny, śniadanie, a potem szukanie miesca zajęło trochę czasu, więc skoro świt o 11 ruszyliśmy na kolejkę na Vogel. Cena może nie najniższa, ale za 24 Euro za osobę mogliśmy wjechać aż dwoma kolejkami. Niestety z Kubusiem i dziutkiem numer 2 w brzuchu, wędrówki odpadają. Dobrze, że są kolejki.
Po dotarciu na Vogel weszliśmy na polanę, na której były krowy, kozy i kury. Kubuś przestraszył się kozy, która nagle "ruszyła" w jego stronę, nadal powolnie żując sobie trawę. I Kuba w panice zaczął przed nią uciekać tak, że się wyrżnął i zbił sobie kolano. Ach, nasz mały bohater ;)
Pokrecilismy się trochę po polanie, po czym ruszyliśmy na kolejną kolejkę - tym razem krzesełkową. Poprzednia była wagonikowa. Dotarliśmy na Orlove glave 1682 m npm. Widoki cudne: dookoła góry już typu alpejskiego, jak na taką wysokość przystało. Mogliśmy też podziwiać paralotniarzy. Bo tak się składa, że mimo, iż to park narodowy, to można tu latać na paralotni, pływać po jeziorze kajakami, łodziami i tak stojąc na stojąco na desce, a także bawić się w kanioning i rafting. Bardzo fajnie. :-)
Wracając na polanę zahaczylismy jeszcze o Alpejska Hatę, czyli restauracje. Była kartka, że obsługa jest przy stolikach, to cierpliwie czekaliśmy. I czekaliśmy. Kubę już nosiło, bo dawno poszedłby już na drzemkę. Więc kiedy jakaś babka, która dopiero co przyszła, zagadała kobietę z obsługi o złożenie zamówienia, to Ania już nie wytrzymała. I zrobiła tam taką borutę, że po 35 sekundach nasze zamówienie zostało przyjęte, a po kolejnych trzech mogliśmy się raczyć napojami. Jako że na kempingu obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy i jest ogólnie walka o przetrwanie, to nie ma opcji, żebyśmy gdzieś odjechali autem. Bo by nie było gdzie wracać. Więc jeśli nie ma jazdy samochodem, to Sławek skrzętnie z tego skorzystał i popijał piwko.
Po zjechaniu na dół wróciliśmy do auta po wózek i Kubą wreszcie strzelił sobie drzemkę. Dosyć długa jak na niego i ten wyjazd. Udało się nawet chwilkę odpocząć rodzicom na kocyku. :-)
A wieczorem Kuba wpadł na genialny pomysł. A właściwie nawet plan. Otóż:
1. Pójdziemy na lody
2. A potem zjemy kolację.
Realizacja tego plany oczywiście nie była bezproblemowa, szczególnie jeśli chodzi o ten drugi punkt. Ale mimo to dzień można zaliczyć do udanych. :-)

poniedziałek, 15 lipca 2019

Cici i Słowenia

Po nocy przychodzi dzień. Wkurzenie minęło i ruszyelimy na plażowanie. Z plażowania nici, bo Kubuś wybrał znów plac zabaw. ;)
Kolejny punkt programu to przejazd do Słoweni. Na granicy trafiliśmy na jedną otwartą bramkę więc UE i all zusamen do kupy. Jak można się domyśleć trafiliśmy na poprzedników którzy byli dokładnie kontrolowani. Musieli nawet wysiąść i odcisnąć palace. Dziwne. Ale co tam znów kolejka w naszą stronę wydała nam się krociusieńka. W przeciwną znow jakaś wąska droga prowadząca wzgórzami. I kolejka na dobre kilka kilometrów.
Po przekroczeniu granicy kupiliśmy winietke i siup w drogę. Korzystamy i jedziemy póki Kubuś śpi.
Nasza trasa wiedzie przez wioski i małe miasteczka. Już nam się podoba w tej Słowenii. Potem odcinek autostrada, mijamy zatłoczony i bardzo turystyczny Bled i jedziemy do Bohnij. Już witamy się z gąska. Odnajdujemy uradowani nasz kemping a tu wita nas karteczka:"We are full!" Kubą wychodzi z siebie i staje obok a my stajemy na rzesach żeby to uspokoić. Na szczęście recepcja kemping i jest przygotowana na sytuację kompletnego oblozenia. Dostajemy kartkę z mapą i zaznaczonymi innymi kempingami, hotelami i miejscami postojowymi dla kamperow. Wybieramy ta ostatnia opcję. Ruszamy.
Wszystko ekstra super. Mamy miejsce z pięknym widokiem na góry, automat do zapłaty nie działa, budka z asystentem jest już nieczynna. Nici więc z użycia zębów i czeka nas sikanie do butelek i wiadra.
Ruszamy na zakupy spożywcze. Ubijamy też real życia. Na promocji w Intersporcie kupujemy Kubie sandały Teva. Teraz całą Rodzinką mamy lans w Tevach ;) cena przy kasie nie odstraszyla, a nawet bardzo pozytywnie zaskoczyła. -30%, a potem jeszcze -20%. No nie jest źle.
Na kolację zajadamy makaron z pesto i dzwonimy do Dziadków.
Zasypiamy wszyscy razem. Wieczór nie był za gorący i w nocy nawet pierwszy raz skorzystaliśmy z webasto.

Povljana 2

Dziś odbył się szybki plazing smazing. Znów nurkowanie z maską i fajka. Na obiad linguine smażone i frytki. Pychotka. Osmiorniczki i kalmarki palce lizać. Kolejny punkt programu to ponad 3 godzinny przejazd na północ Chorwacji. Droga prowadziła przez przeprawę promowa. Prom z Žigljen do Pizny był ogromniastym statkiem, na który obsługa upychala jak lewo, raz prawo, srodek i od początku. Ale zanim radośnie zapakujemy się na prom musimy kupić bilet w kasie i grzecznie zająć miejsce w kolejce składającej się z 6 rzędów. Jak się potem okazało dobrze że płyneliśmy w tym kierunku a nie przeciwnym, bo miejsce oczekiwania na prom w drogę przeciwną to po prostu jeden z pasów korzystaj drogi. Omg.
Nasz przystanek na dziś to Icici. Kemping znaleźliśmy znów w aplikacji i tym razem nie możemy ocenić że to był dobry wybór. Miał byc kemping z widokiem na morze i pewnie był, ale jego teren był tak rozległy że ciężko nam znaleźć było jakieś przyzwoite miejsce z widokiem. Krecilismy się jak gówno w przereblu i dopiero za 4 razem postanowiliśmy ze tu zostajemy. Masakra!
Zostawiliśmy auto i źli i wkurzeni ruszyliśmy do centrum. Przy betonowej plaży znaleźliśmy piekny plac zabaw. Kubuś był wniebowziety. Szalał i bawił się radośnie a my dopoczywalismy.
Potem standardowo kolacja i prysznic. Prysznice były mega słabe więc no w spa to my nie byliśmy tym razem.

Povljana

Povljana zapowiadała się dobrze. Końcowy odcinek trasy przemierzylismy w piątek przestrzeni. Droga była bardzo wąska, że musieliśmy się mijać z innymi autami. Nawet kozy chodziły tam środkiem drogi.
Ale to by było na tyle z cichej, urokliwej, morskiej miejscowości. Wieczór urozmaicaly nam dźwięki fliperow i muzyki w stylu umca, umca.
Rano deszcz. Srogi deszcz. Jedzcie do Chorwacji mówili tam zawsze jest pogoda mówili. Niechby ich piorun trzasł. Przeczekalismy deszcz w aucie i koło 11 mogliśmy wynurzyc się na dwór.
Postanowiliśmy przenieść się na nowy kemping Mały Dubrownik. Rozlozylismy się wygodnie i ruszyliśmy w kierunku jedzenia. Knajpa niczego sobie. Z widokiem na morze i plażę z palmami. Zjedliśmy że smakiem i ululalismy Kubę w naszej karecy.
Postanowiliśmy cofnąć się do auta po rzeczy na plażę i robiliśmy się na plaży. Kubuś drzemal, Ania też przymykala oko, a Sławek nurkowal. Każdy oddał się swojej przyjemności.
Po przebudzeniu wszyscy razem ruszyliśmy do wody. Najgorzej jak morska woda wpadnie do buzi wtedy pluciu nie ma końca. Wyobraźmy sobie to odkrycie że woda morska jest słona ! ;) Mały odkrywca Kuba przekonał się o tym na własnej skórze.
Potem w planie były lody, bo znów Kubuś jak sam mówi: "Ja mam taki pomysł że powinniśmy iść na lody" :)
Wieczór umilily nam dźwięki slowenskiej grupy motocyklowej którzy pięknie i cichutko nucili jakieś melodie. Ach, jaki to miało klimat!

piątek, 12 lipca 2019

Zadar

Po sniadaniu i zebraniu gratow z naszego małego pola kempingowego ruszyliśmy Jadranska Magistrala do Zadaru, po drodze zahaczajac o zapasy w Lidlu.
Po drodze Kubuś uderzył w turbo 20 minutowa drzemkę. Niestety jedyna dzisiejszego dnia :(
Zadar jak widzieliśmy we wpisie domowa.tv faktycznie przypomina Włochy. Piękne uliczki z cudną architektura. Zwiedzanie po naszemu to szybkie obskoczenie miasta i wizytacje na placu zabaw ;) Zobaczyliśmy forum, organy morskie (albo coś nie grało albo nie ogarnelismy), wiele kościołów i wieżyczek. Obiad tym razem zjedliśmy w polecanej na Tripadvisor knajpce LaFamilia. Wjechało risotto, Orangina i deserek. Można było trochę dodać sobie cukru :). Kubuś niczego nie świadomy spalaszowal że smakiem krewetke w risotto.
Po Zadarze postanowiliśmy ruszyć w kierunku kempingu nad wodą. Droga minęła nam na podziwianiu na przemian Adriatyku i gór. Gór i Adriatyku. Chorwaci to mają szczęście tak blisko mieć jednocześnie i góry i morze.
Jeslu chodzi o krnping to tu nie do końca trafiliśmy szóstkę w totka. Obok nas jest bar z cymbergajami, bilardem i innymi oznakami "cywilizacji". Jutro zmieniamy lokum. To ogromny plus naszej formy wypoczynku. Ahoj!

czwartek, 11 lipca 2019

Plażowanie i kąpiele w Adriatyku

Decyzja o pozostaniu na kempingu Sani jeszcze jeden dzień pozwoliła nam cieszyć się wodnymi i słonecznymi kapielami. Kubuś też chyba wyczuł chillout bo sam przespał całą noc.
Rano spakowalismy się i ruszyliśmy na pobliska plażę. Z kempingu to jakieś 250 m ;)
Było pływanie, nurkowanie (jeżowce, ryby, jedna nawet Pinokio z długim nosem i gigantyczne stojące na dnie małże) i babki z kamieni ;) niestety plaża była bardzo kamienista. Bez butów do wody nie polecamy. Bo kamienie i "podwodne jeże".
Obiad dziś postanowiłyśmy zrobić sami. Makaron z pesto i orzeszkami. Cała trójka wcinala, aż miło.
Po obiadku spacer dodatkiem wzdłuż morza. Cudnie!

środa, 10 lipca 2019

Plitwickie jeziora

Dziś dopiero było pięknie. Po zabraniu majdanu i pysznym sniadaniu na naszym wypasiony kempingu ruszyliśmy w trasę. Google maps skłamał i tym razem i Tras A zajęła nam więcej czasu niż zakładaliśmy.
Wędrówkę zaczęliśmy o 14. Wejścia są na godziny i srogo płatne, ale warto :). W cenie są przeprawy łodzią i podróż kolejkami.
Kubuś był bardzo dzielny i z radością podziwiał jeziorka, rybki, góry i wszystko co można było zobaczyć. Nosidło i tym razem niezawodne. Wózkiem byśmy się sporo nadzwigali i tamowali ruch.
Zaczęliśmy od trasy A, aby finalnie zrobić B ;). Najpierw 1.5 h marszu wśród urokliwych jeziorek o nieziemskich kolorach. Tłumy ludzi nie pozwalały jednak na wędrówkę w warunkach które lubimy. Samotnie.
Kiedy skończyliśmy trasę A, postanowiliśmy ruszyć w kierunku statku, którym planowaliśmy dostać się na drugi brzeg. Ta łódka to nie byle co. Jesteśmy w parku więc wszytsko musi być ekologiczne. Nawet łódź. Pierwszy raz popłynelismy łodzią elektryczną :)
Potem podróż autobuso-kolejka. Krótki marsz i jesteśmy z powrotem.
Zdecydowaliśmy się odjechać trochę i poszukać czegoś konkretnego do jedzenia. To co wybraliśmy było drogie i niesmaczne. Nic dziwnego że Kuba nie tknal spaghetti a to może świadczyć o wyjątkowo paskudny smaku. Wszak makaron wchodzi zawsze i wszędzie, ale tam nie. Zniesmaczeni i głodni ruszyliśmy w kierunku wybrzeża. I tym sposobem z pomocą aplikacji Park4Night trafiliśmy do Sani, niewielkiego kempingu w miejscowości Brodarica. Postanowilismy zakotwiczyć tu na dłużej.

wtorek, 9 lipca 2019

Zagrzeb

Wizyta w stolicy Chorwacji pozwoliła nam zobaczyć pięknie zaprojektowane, nowoczesne miasto. Do Centrum z naszego kempingu dostaliśmy się najpierw pieszo około 2km (chodniki i droga w remoncie, więc wózek biegowy jak znalazł) i dalej pociągiem. Bilety łatwo można kupić w pociągu u kontrolerów, uważać jednak trzeba bo akceptują tylko gotówkę.
Po wyjściu z pociągu, o zgrozo albo jesteśmy jacyś nieogarnięci albo co, ale wyjście do miasta wymagało, żeby wziąć wózek w łapki i schodami w dół i w górę. Żadnej windy, a nawet ramp. Na głównym dworcu stołecznym. Trochę zaskakujące...
Po wyjściu z dworca naszym oczom ukazał się plac i dwa duże skwery pięknie ukwiecone przy głównej ulicy miasta. Ciekawa koncepcja projektowania miasta. Ktoś przemyślał każdy detal. Architektura piękna i z rozmachem.
Miasto podobało nam się bardzo. Jak na stolicę nie tak bardzo zatłoczone. No i wspaniała architektura.
Po powrocie pociągiem wciagnęliśmy szybka kolację i spać. Dzień fajny, choć trochę popadywało. I wieczór też nie był jakoś bardzo ciepły. Kuba hartuje się tam u góry w śpiworze. Ale to chyba ostatni dzień takiej pogody. Oby. :-)

poniedziałek, 8 lipca 2019

Pobudka nad Balatonem

Dziwne uczucie odsłonić rano rolety i zobaczyć największe jezioro w Europie Środkowo-wschodniej. Niestety chyba zdjęcia na pamiątkę nie zrobiliśmy. :/ Za to mamy "pobudkowe" :-)




Po śniadaniu w krokach deszczu, czytaniu książek w kamerze, wygłupach i kolejnych wygłupach, przejaśniło się. Odpaliliśmy wózek Kuby. Maszyna! Wygląda na toporny a prowadzi się jedną ręką. No i pasażer zadowolony. Ogarnęliśmy zupkę. Chyba komuś bardzo smakowało ;)
I ruszyliśmy w kierunku portu. Kubuś wygodnie ulalał się do snu. A my korzystając z okazji ruszyliśmy do restauracji skosztować kuchni węgierskiej.


Z gulaszem trafiliśmy w dziesiątkę. Był pyszny. Co ciekawe do zupy podano nam chleb i pastę paprykowa do zaostrzenia smaku. Dobra opcja dla tych którzy lubią naprawdę pikantne dania.




Pod koniec jedzenia obudził się Kubuś. Jakoś nie mógł się przekonać do zamówionych naleśników. Co za dużo czekolady i nutelli to widać niezdrowo. Powiedział że niesmaczne i tyle.
Ruszyliśmy więc pędem w kierunku nabrzeża. Wiedzieliśmy że lodka odpływa lada moment. Tu nieoceniona okazała się znajomość niemieckiego. Ania miała okazję sobie odświeżyć Deutsche sprache. Po latach nieużywania łatwo nie było. Ale finalnie mamy dwa bilety dla dorosłych i jeden dla dziecka poniżej 3 lat ;) A lodka jest jednak taksówką wodną. Wow! Choć Kuba chyba momentami był nieco wystraszony.



Po bardzo przyjemnym rejsie dotarslimy na drugi brzeg Balatonu do Fonyod.


Tam pokręciliśmy się trochę po miasteczku. Wsunęliśmy lody. A Kuba miał akcję za akcją. Gasił pożary i biegał po remizie. Działo się!






W drogę powrotną udaliśmy się wielkim statkiem. Śmierdział spalinami co nie miara.
Wieczorem zjedliśmy kolację, myciu i spać. Jutro kierunek Chorwacja!

niedziela, 7 lipca 2019

W drodze....

Podróż podzielilismy na etapy. Sławek pojechał naszym autem do Olkusza już dzień przed Anią i Kubą. My ruszyliśmy pendolino do Katowic i tam się spotkaliśmy. Radość z kampera nie do opisania. Po wspólnym obiedzie w Pizzahut ruszylismy kamperkiem. Kuba wkrecil sobie ze jedzie na akcję wozem strażackim. Przez dobra kilkanaście minut z tylnej kanapy auta dało się słyszeć IO-io-io. Nagle cisza. Strażak padł na drzemkę. Cel na dziś to Balaton. Drogi więc przed nami niemało. Ale daliśmy radę. Do kempingu nieopodal Batascony dotarliśmy późnym wieczorem. Teraz tylko jeszcze podnieść dach, rozłożyć loze i lulu. Kuba śpi u góry a my z tyłu.
Noc minęła jako tako. Była pobudka i wędrówka do łóżka rodziców. Za to całą rodzinką dane nam było pospać do 7:40. Niech żyją wakacje! :)