Povljana zapowiadała się dobrze. Końcowy odcinek trasy przemierzylismy w piątek przestrzeni. Droga była bardzo wąska, że musieliśmy się mijać z innymi autami. Nawet kozy chodziły tam środkiem drogi.
Ale to by było na tyle z cichej, urokliwej, morskiej miejscowości. Wieczór urozmaicaly nam dźwięki fliperow i muzyki w stylu umca, umca.
Rano deszcz. Srogi deszcz. Jedzcie do Chorwacji mówili tam zawsze jest pogoda mówili. Niechby ich piorun trzasł. Przeczekalismy deszcz w aucie i koło 11 mogliśmy wynurzyc się na dwór.
Postanowiliśmy przenieść się na nowy kemping Mały Dubrownik. Rozlozylismy się wygodnie i ruszyliśmy w kierunku jedzenia. Knajpa niczego sobie. Z widokiem na morze i plażę z palmami. Zjedliśmy że smakiem i ululalismy Kubę w naszej karecy.
Postanowiliśmy cofnąć się do auta po rzeczy na plażę i robiliśmy się na plaży. Kubuś drzemal, Ania też przymykala oko, a Sławek nurkowal. Każdy oddał się swojej przyjemności.
Po przebudzeniu wszyscy razem ruszyliśmy do wody. Najgorzej jak morska woda wpadnie do buzi wtedy pluciu nie ma końca. Wyobraźmy sobie to odkrycie że woda morska jest słona ! ;) Mały odkrywca Kuba przekonał się o tym na własnej skórze.
Potem w planie były lody, bo znów Kubuś jak sam mówi: "Ja mam taki pomysł że powinniśmy iść na lody" :)
Wieczór umilily nam dźwięki slowenskiej grupy motocyklowej którzy pięknie i cichutko nucili jakieś melodie. Ach, jaki to miało klimat!
poniedziałek, 15 lipca 2019
Povljana
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jednym słowem "po burzy przychodzi dzień" miły, odpoczynkowy,smaczny i klimatyczny.Buziaki.
OdpowiedzUsuń