środa, 17 czerwca 2015

Mdina i Rabat. A do tego Hagar Qim jeszcze daję. Panie, taka promocja!

W tytule trochę pozwoliliśmy sobie na mały, choć suchy żart słowny. No ale po takim czasie w autobusie jesteśmy usprawiedliwieni. No ale po kolei.
Wstaliśmy dość wcześnie. Stały czytelnik pewnie zauważy, że jak zwykle, dlatego jutro zamierzamy wszystkich zaskoczyć i byczyć się rano. No bo po co wstawać wcześnie, jak później się siedzi na czterech literach i czeka przez blisko godzinę na autobus. A potem drugie tyle jedzie do Rabatu - miejscowości mniej więcej w centrum Malty. Ale ogólnie to odległej na około dwa rzuty standardowym kamieniem. Wszystkie opowieści o korkach i dosyć powolnym poruszaniu się po drogach okazały się jak najbardziej trafne. No i ten buńczuczny styl jazdy - przypomniały nam się Włochy. Jak się jeździ po wąskich, krętych drogach? Dzida do przodu, a przed zakrętem klakson, żeby ci z naprzeciwka wiedzieli, że zbliża się As. Coś pięknego!
W każdym razie przyjechaliśmy do Mdiny. Generalnie obronna osada na wzgórzu, otoczona mocnymi murami. Przed Valettą, stolica Malty oraz siedziba arcybiskupstwa. Czuliśmy się jak na planie późno średniowiecznego filmu.
Następnie postanowiliśmy scalić dwa dni z naszego planu i pojechać na Dangli Cliffs. Czyli dwustumetrowe klify z ławeczką na górze. W ogóle po tej stronie wyspy jest inaczej, bardziej skaliście, trawiasto i po prostu surowiej. Ale przez to jeszcze fajniej.
Dlatego postanowiliśmy się udać na mały spacer, motywowany również faktem, że autobus kursował co godzinę. W każdym razie mieliśmy okazję między innymi obejrzeć , z zewnątrz co prawda, letnią rezydencję prezydenta.
Półtorej godziny później już jechaliśmy do kolejnego punktu naszej wycieczki, tj. Hagar Qim i Mnajdra Temples. Czyli neolityczne prawdopodobnie-świątynie z mega wielkich kamieni. Naszym budowniczym polecamy analizę jak goście dożywający trzydziestki, bez znajomości metalowych narzędzi potrafili wydobywać, transportować i precyzyjnie ustawiać dwudziestotonowe bloki skalne.
A analiza się przyda, bo tęgie archeologiczne głowy usiłują od kilkuset lat się dowiedzieć jak i po co to zbudowano. Więcej tu pytań, niż odpowiedzi. Dlatego póki co, postawiono wielki namiot, osłaniający stanowisko od słońca i deszczu. Oraz zorganizowano minimuzeum i film 4D dla takich laików jak my, aby było wiadomo na co patrzeć. Świetne miejsce!
Ruszyliśmy w dalszą drogę, autobusem oczywiście i dotarliśmy do Blue Grotto. Ponoć jakiś angielski koleszka pomyślał, że to miejsce tak przypomina grotę na Capri, że nazwał je... tak samo. Kreatywni ci angole, że ho ho.
W każdym razie, na Capri byliśmy, grotę widzieliśmy, więc podjęliśmy się sprawdzenia, czy rzeczywiście są tak podobne. No cóż' happy endu nie będzie, bo łódki nie pływały. Na pociechę wykąpaliśmy się i ruszyliśmy pod górę z powrotem na przystanek. Autobus podjechał wcześniej, niż myśleliśmy i musieliśmy się ratować krótkim treningiem podbiegów. Po to tylko, żeby już w autobusie stwierdzić, że jedzie on w złą stronę. Eh, dla niepoznaki wysiedliśmy jeszcze raz na Hagar, że niby udziemy do muzeum. A tak naprawdę poczekaliśmy na kolejny autobus. Tym razem już w stronę hotelu.

Ps. Dwie ciekawostki dnia:
Liczba jazd autobusem nr 201: 5
Liczba wyrwań przez wiatr kapelusza Ani: arabski milion

2 komentarze:

  1. Super fotki. Pogoda dopisuje. To coś dla mnie. Milego opalania dzisiaj. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne widoki Miłego wypoczywania .Pozdrawiam Was. Pozdrowienia również od Justyny.

    OdpowiedzUsuń