niedziela, 14 września 2014
Podróż poślubna - podsumowanie
Na podsumowanie wrzucamy fotkę z pamiątkami jakie przywieźliśmy z podróży. Jest tego trochę, ale gdyby nasze plecaki pomieściłyby więcej, zabralibyśmy jeszcze trochę Włoch ze sobą...
To była wspaniała podróż, ale jak mówi Sławek, wszystko co się kończy daje nowy początek. Daje szansę na nową przygodę. Może trochę górnolotnie zabrzmiało, ale coś w tym jest. Teraz już snujemy plany na dalsze przygody, te bardziej życiowe, jak np. własne mieszanie, jak i te bliższe - może Sylwester w górach, i te dalsze, może kiedyś ruszymy do Japonii, czy do USA. Kto wie, gdzie nas nogi poniosą. Nie ważne gdzie, ważne, że RAZEM z uśmiechem na twarzy.
czwartek, 11 września 2014
Wenecja - pływamy gondolą dla plebsu
Dziś było więcej zwiedzania. Wstaliśmy. Śniadanie zjedzone na full, bo wiemy, że tu wszędzie drogo. Potem poszliśmy na plac św. Marka. Po drodze zaczepił nas koleś, który powołując się na Marka Kotańskiego, zbierał datki na leczenie uzależnionych. Zawsze sceptycznie patrzymy na takich ludzi, bo tu naprawdę nie wiadomo, kto chce Cię oszukać, a kto jest fair. Nic to, mijamy go i wchodzimy na plac. Plac powoli zapełniał się wodą. W końcu to Wenecja. Włosi są przygotowani. Mają w zanadrzu chodniki do ustawienia jakiś metr nad ziemią. Szkoda tylko, że z nich nie korzystają. Po 20 minutach czekania na wejście na najwyższą wieżę Wenecji, brodzimy już w wodzie. Winda zawozi nas na górę. Jest wygodniej niż w Bolonii. Tam na podobnie wysoką wieżę musieliśmy wejść po chwiejnych schodach. Ale jesteśmy w Wenecji, to miasto niezwykłe. Z wieży mamy genialny widok, jest tylko nieco chłodno. Zjeżdżamy na dół. Na placu mamy już nieźłe jezioro. Decydujemy się wejść do Bazyliki św. Marka. Przedsionek kościoła pokrywa woda, żebraczka klęczy w wodzie, twarz przykrytą ma jakąś szmatą. Chyba nigdy nie zrozumiemy Cyganów. Jaką oni mają przyszłość, jakie perspektywy, i tak przez kolejne pokolenia. Masakra!
Wchodzimy do środka. Jest ładnie, ale za wszystki dodatkowe atrakcje musimy płacić. Nie, dziękujemy. Co przyciągnęło naszą uwagę, to krzywa podłoga, ciekawe czy generalnie nie mają problemów z fundamentami kościoła, bo posadzka miała dziury jak polskie drogi, no prawie :-) .
Po wyjściu ruszyliśmy w stronę Pałacu Duke. To była siedziba zarządców Wenecji, miejsce spotkań parlamentu ( Wenecja była dawniej republiką), ale też władzy wykonawczej i sądowniczej, z więzieniem włącznie.
Potem tak nam zaburczało w brzuchach, że ruszyliśmy na pizzę w kawałkach. To chyba najtańsza opcja na niedrogą przekąskę dla turystów.
Po przekąsce postanowiliśmy zarezerwać stolik w polecanej w przewodniku knajpce na jutrzejszy, ostatni wieczór naszej wspaniałej podrózy poślubnej. Mamy odświętne stroje, będzie pięknie :-)
Kolejny punkt programu to rejs tramwajem wodnym, czyli tytułowa gondola dla ubogich. Ceny prawdziwej gondoli zwaliły nas z nóg. Chyba nie musimy korzystać z usług, fajna tradycja, ale 50 euro za 40 minut, to lekka przesada. Przepłynęliśmy prawie całą linię pierwszą Grand Canal. Wysiedliśmy na Arsenale. Potem było już tylko Lido, czyli wioska plażowa. Może jutro tam dotrzemy na ostatnie opalanie, jak tylko pogoda pozwoli.
Wieczór spędziliśmy na jedzeniu w knajpce. Znaleźliśmy ciekawą opcję. Menu dnia. Cena jak na Wenecję przystępna, a mamy primo piato, secondo piato, sałatkę i deser. Nieźle. Z komentarzy naszych niestrudzonych czytelników dowiadujemy się, że grają Polacy. I to z kim, z Włochami. Znów kibicujemy naszym!
Jutro jak mówiliśmy ruszamy na Lido, potem dokupujemy pamiątki. A wieczorem kolacja pożegnalna z Włochami.
Było cudownie, ale czas wracać. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej ;)
Ps. Wygraliśmy- juhuuuuuu!
środa, 10 września 2014
Wenecja
Jesteśmy w mieście kanałów. Sa tramwaje wodne, mnóstwo mostków, labirynty uliczek. Jutro będziemy zwiedzać więcej.
Tymczasem oglądamy mecz siatkówki. Do boju, do boju, do boju Polacy! ;-)
wtorek, 9 września 2014
Capri i pluskanie w jaskini
Generalnie jak ja nie napiszę posta, to ciężko do tego zmusić mojego Mężusia. Leniuch i tyle :p
Wczoraj wybraliśmy się statkiem na Capri. Wiedzieliśmy, że będzie turystycznie, ale nie sądziliśmy, że aż tak. Rejs trwał 20 minut. Potem tylko przepuścić tłum ludzi i wysiąść. Udało się.
No i teraz jak dostać się do Blue Grotto, czyli Błękitnej Jaskini. Wybraliśmy tańszą opcję. A było ich w asortymencie portowych kupców multum. Od wycieczki łodzią z przesiadką przed grotą, prywatne wynajęcie łodzi, no i oczywiście podwózka taxi cabrio. My stanęliśmy grzecznie w kolejce na autobus do Ancapri, skąd wyczytaliśmy, że spokojnie podjedziemy kolejnym busem pod grotę. Angielsko-migowym porozumieliśmy się z lekko zdegustowanym tłumem turystów kierowcą. Mamy bilety, ruszamy. W sum to nie wiemy, czy się cieszyć. W niewielkim busie mamy miejsce na schodach. A jedziemy, albo przy murach, murkach, albo prawie nad przepaścią. Do tego dochodzą mijanki na zakrętach, dwóch autobusów, osobówki, wyprzedzanej dodatkowo przez skuter. Włosi mają drogową fantazję. Aaaaa no i niezawodny klakson. Jak nie wiesz czy coś jedzie z naprzeciwka używasz klaksonu, no i ten ktoś musi już na Ciebie uważać. Ciekawa interpretacja przepisów ruchu drogowego. Przesiadka. Jedziemy już innym busem. Tu już mniej mijanek. Bo i droga jest ograniczonego ruchu. Wysiadamy.
Naszym oczom ukazuje się przepiękna skała i mnóstwo czekających przed nią łódeczek. Cykamy fotki i stajemy w kolejce na łódeczkę wpływającą do groty. Po odczekaniu swojego pakujemy się do łódki. Ja, Sławek i jakaś babka do tyłu, mąż pani z przodu, wioślarz po środku. Teraz płyniemy do kasy. W końcu pieniądze się tu liczą. Raz raz, kasuj, kasuj, po 13 Euro od łebka. Płacimy i wpływamy. Musimy schylić głowy, aby nie uderzyć w skałę. Juuuuuhuuu. Jest błękitnie, jak to opisywał przewodnik. Sławek decyduje się na kąpiel w jaskini. Woda słona, ale dobre przeżycie. Jak się potem okaże trzeba będzie dać naszemu wioślarzowi sowity napiwek. Po jednej monecie z lekko kwaśną minął rzucił w moją stronę: och, Lady!?. Takie to uroki turystycznych miejscówek.
Potem wróciliśmy do Ancapri jednym autobusem, potem drugim do Capri. I ups, nadal nie jesteśmy w porcie. Jak się do diaska mamy tam dostać? Ano ko.ejką linową podobną do tej z Gubałówki. Jest wesoło. Docieramy do portu, wsiadamy na statek. Znów 20 minut i jesteśmy w Sorrento.
Postanowiliśmy zakończyć dzień w jakiejś knajpce. Takiej ustronnej, cichej. Znaleźliśmy, siadamy. Kelner podaje szampana, czy tam wino musujące. Na Antipasti mamy grillowaną mozarellę z pomidorkami koktajlowymi, obsypane płatkami migdałów. Na danie główne bierzemy makaron z owocami morza. W końcu gdzie jak nie tu, zaraz przy porcie, będą one świeże. Są pycha. Dyskutujemy, wspominamy, cieszymy się chwilą.
Jutro śmigamy na północ, do Bolonii. Nasza podróż niedługo się kończy. Por wrócić na północ.
Ps. Do Bolonii dojechaliśmy w niecałe 4 godziny. Prędkość od 200 do 350 km/h. Superowo. Tym razem skorzystaliśmy z usług przewoźnika Italo. Wagony są ładne i czyste, produkcji Alstom. Oglądamy film Three days- genialny, trzymający w napięciu.
Ps. 2 Dojechaliśmy i idziemy się rozejrzeć. :-)
niedziela, 7 września 2014
Sorrento
To będzie zbiorczy wpis, ponieważ na campingu, na którym właśnie jesteśmy nie ma właściwie mobilnego internetu. Prawdopodobnie z uwagi na położenie - z trzech stron strome wzniesienia, a z czwartej morze. Tyle gwoli wytłumaczenia, czas przejść do opisu jakie to zabytki widzieliśmy, Duomo i inne chrzcielnice. No cóż, tak naprawdę nie po to tu przyjechaliśmy. Cel był inny - słońce, plaża, leniuchowanie. Co robimy właśnie teraz. Ale po kolei...
Dwa dni temu, przed południem wsiedliśmy do pociągu z dworca Roma Termini i wyruszyliśmy w kierunku Neapolu. Pociąg Frecciarossa - szybki i komfortowy. Dodatkowo obejrzeliśmy sobie film przez internet. Podróż minęła naprawdę szybko.
W Neapolu nie zamierzaliśmy zostać długo, właściwie to była to tylko nasza stacja przesiadkowa do pociągu o wiele mówiącej nazwie Circumvesuviana, czyli okalającej Wezuwiusz. Cel - camping Nube d'Argento. Długość - godzina z haczykiem, czyli nieznacznie dłużej niż z Rzymu. Odległość - nieporównanie dłużej... Nim w końcu dotarliśmy do Sorrento, pokonaliśmy jakieś trzydzieści przystanków, dwóch grajków, chłopczyka z głośnikiem i dziewczynę z dzieckiem. Oczywiście, wszyscy obowiązkowo potrząsający plastikowym kubeczkiem. No i jakiś pomrukujący bezdomny też był.
Camping okazał się spory, dobrze położony i wyposażony. Rozbiliśmy się na niewielkiej półeczce z widokiem na zatokę, wypożyczyliśmy stolik i krzesła i zjedliśmy pyszne penne z pomidorową pulpą i konkretnym tuńczykiem z puszki oraz Chardonnay. Bellissimo!
W nocy tym razem Ania wykazała się czujnością. Ledwo zdążyliśmy zebrać wyprane koszulki ze sznurka, a lekkie kropienie zamieniło się nagle w bardzo silną burzę z piorunami. W ciągu minuty dookoła namiotu zrobiła się rzeka. Masakra. A najlepsze jest to, że to był tylko lekki deszczyk w porównaniu do tego, co się działo godzinę później!
Na szczęscie do rana przestało padać i mogliśmy zająć się oceną strat. Nie było aż tak źle. Ale prognozy na resztę dnia też nie były zachęcające do wylegiwania się na leżaku, więc ruszyliśmy do Pompejów. Na stacji Pompei Scavi, czyli wykopaliska, odbiliśmy się od muru ludzi, którzy namawiali nas na różne wycieczki, przewodników itd. Najgorsze jest to, że nie wiadomo kto jest uczciwy, a kto jest oszustem, więc zostaje nieufność do wszystkich. I pilnowanie wartościowych przedmiotów...
Zamiast przewodnika, wzięliśmy audioguide. I to był chyba najdłuższy audioguide, który kiedykolwiek mieliśmy. Wysłuchaliśmy tylko kilkunastu z osiemdziesięciu kilku punktów. A i tak zajęło nam to z dwie godziny. Pompeje są naprawdę rozległym miastem. I okazały się zdecydowanie bardziej fascynujące w porównaniu do, na przykład, Forum Romanum. To nie jest nieskładna kupa kamieni z ledwie widocznymi zarysami budowli. To prawdziwe miasto ze świątyniami, rynkiem, sklepami, zwykłymi domami, teatrami, arenami, itd. Naprawdę można zrozumieć, jak wyglądało kiedyś to miasto, które w tak tragiczny i nagły sposób stało się zupełnie nieaktywne.
Następnie postanowiliśmy dostać się na sprawcę tej tragedii, czyli na wulkan Wezuwiusz. Zdecydowaliśmy się, z pewnymi obawami, na skorzystanie z oferty BusVesuvia. Ogólnie, dojazd prawie na szczyt i z powrotem plus przewodnik u góry. Cena 22 euro za osobę. Sporo, chyba trochę za dużo, ale jesteśmy na wakacjach - olać to, jedziemy! Jak tu opisać dojazd? Może tak, że wszystkie opowieści o włoskich kierowcach okazały się trafne. Zero przepisów, zwolnienie z 60 km do 50 km na godzinę na znaku Stop, wszechobecny klakson jako sygnał ponaglenia. Tak, zdecydowanie nie dziwimy się opłakanemu stanowi samochodów na ulicach.
Po około pół godzinie dojechaliśmy na przesiadkę. Tak, właśnie! Otóż, dojechaliśmy drogami do granic parku narodowego i dalej wiodła dość stroma, wąska i wyboista ścieżka. Oczywiście, nasz autobus nie był wstanie wieźć nas dalej. Co innego terenowa ciężarówka z napędem na cztery koła. Żaden problem!... Dla kierowcy może, bo dla nas to było istne szaleństwo. Szczególnie nawrotki nad przepaścią.
Na górze trochę kropiło i była mgła, ale udało nam się zobaczyć unoszące się kłeby pary z wyczuwalną wonią siarki - dowody na aktywność wulkanu. Naukowcy są pewni, że kiedyś jeszcze raz wybuchnie. Pewnie dlatego, jak się dowiedzieliśmy, jest najbardziej monitorowanym aktywnym wulkanem. No i w związku z tym, da się z pewnym wyprzedzeniem przewidzieć jego wybuch. My woleliśmy nie kusić losu i po zabraniu kawałka zastygłej wulkanicznej magmy udaliśmy się w dół. Oraz dalej z powrotem do namiotu. Kolacja przy świecach (jednej antykomarowej), winie w jednym składanym, silikonowym kubku, przy własno zrobionym spaghetti, jedzonym plastykowym łyżko-widelcem. Tak, jest cudnie! :)
Tak doszliśmy do dzisiaj. To jest najłatwiejsze do opisania. Właśnie siedzimy na leżaku, na przemian pisząc tego posta i chłodząc się w basenie. Trochę od tego nic nie robienia zgłodnieliśmy. Chyba zaraz idziemy coś zjeść. Ale spokojnie, nie trzeba daleko iść - tuż obok jest restauracja. Jakaś pizza i obowiązkowe winko i wracamy nad basen. Nic nie robić dalej. :)
sobota, 6 września 2014
Sorrento
Jesteśmy w Sorrento. Słabo tu z Internetem, więc dziś posta długiego nie będzie.
Jutro chcemy odwiedzić Pompeje, a w niedzielę może poplyniemy na Capri.
Pozdrowienia
czwartek, 4 września 2014
Ogrody Watykańskie- czyli Watykan z trochę innej strony
Dziś było zielono. Pięknie, niedostępnie.
Wstaliśmy oczywiście za późno, aj śpioszki z nas. Biegiem więc zeszliśmy na śniadanie. Potem szybko się zebraliśmy i wio na metro. Jak się człowiek spieszy to wszystko idzie po grudzie. Metro za 1 minutę, ale nawet się nie zatrzymało, przejeżdżając przez naszą stację. Czekamy na drugi, jest, wsiamy. Wysiadamy i znów biegiem do Muzeów Watykańskich. Jesteśmy. O nie, kolejka do bramek bezpieczeństwa. 9:30 przekraczamy bramki i do kasy wymienić nasz wydruk na bilet. Mamy, odbieramy zestawy słuchawkowe do słuchania przewodnika. Uffff, udało się! Pani przewodnik mówi dobrze po angielsku, juhu! Przy poprzedniej wizycie, jak i dzisiejszej mijaliśmy przewodników którzy bardzo słabym angielskim coś tłumaczą. Mamy szczęście.
Dochodzimy do wejścia do Ogrodów. Pan strażnik przeliczył nas. Nikt nie może się zgubić. Na terenie ogrodów znajduje się też kilka punktów kontrolnych. Po ogrodach można poruszać się tylko z przewodnikiem, pojedyńcze osobniki od razu są wyłapywane przez strażników.
W ogrodach widzimy ogrody w stylu włoskim i angielskim. Jest mnóstwo rzeźb, fontann, różnorakich drzew i kaktusów. Praktycznie nie było kwiatów, no dobra jakieś róże i kompozycja tworząca herb papieski.
Strasznie dużo tu samochodów, co chwila musimy je przepuszać.
Mijamy Radio Watykańskie, budynek, w którym mieszka Benedykt i obecny papież Franciszek. Oba budynki są bardzo skromne, choć żółta chatka Franciszka powala skromnością.
Wycieczka trwała 2 godziny. Postanowliliśmy znów wejść do muzeów i przez Kaplicę, dojść do Bazyliki. Niestety ten skrót służy tylko zorganizowanym grupom. Nic rezygnujemy i próbujemy znaleźć wyjście. To wcale nie takie proste. Podejście pierwsze- zatoczyliśmy koło. Podejście drugie- udało się.
Postawiamy ruszyć do naszego miejsca noclegowego. Błogie lenistwo. Nagle do pokoju, bez pukania wchodzi zakonnica. A nie wspomnieliśmy, śpimy w domu zakonnym. Obwieszcza nam, że podleje kwiatki. Coś mamrotała pod nosem, podlała kwiaty i wyszła. Dziwna sprawa.
Teraz już się pakujemy. Jutro jedziemy do Sorrento. Oby pogoda nam sprzyjała. Narazie prognozy są marne. Zobaczymy. Po drodze Neapol i Pompeje, oczywista Wezuwiusz.
Trzymajcie się ciepło w naszej jesiennej już Polsce. Ciao!
Ps. Mamy zagadkę, w którym z przedstawionych budynków mieszka Franciszek? ;)
środa, 3 września 2014
Intensywny dzień- Watykan i Rzym c.d.
Więcej napiszemy potem. Dziś intensywny dzień.
Pobudka o 5. Plan dnia:
-Audiencja Generalna
-Forum Romanum i Palatinum
-Hiszpańskie schody
-Fontanna di Trevi
-Panteon
-Piazza Navona
-Bazylika św. Piotra wersja dla Ani, czyli długie spodnie
Pozdrawiamy i idziemy jeść kolację :)
No i relacja:
Wstaliśmy o 5, by zająć dobre miejsca na Audiencji Geralnej. Popędziliśmy na metro, potem tylko 5 minut i jesteśmy. Kolejka jest już spora. W dodatku większość osób ma wejściówki na miejsca siedzące. Czekamy, aż tu nagle srut. Gołąb nasrakał na Anię. Cudownie! To będzie dobry dzień :)
8:20 wielkie poruszenie. Bramki bezpieczeństwa zostały otwarte. To co się tam działo, jest nie do opisania. Ludzie pchali się, biegli zajmować miejsca na Placu. Walkaaaa! I nam udało się wejść. Tym razem mamy odpowiedni strój i odpowiednie wyposażenie. Mamy, mamy swoje miejsce. 6 rząd, jest dobrze, a nawet nieźle. Teraz musimy tylko czekać do 10, wtedy ma przybyć Papież. 9:15, na podest wychodzą księża i odczytują jakie grupy przybyły na Plac. Są ludzie z całego świata, w tym Jadziaaaaa, szybciej, dawaj, tu mam miejsce, pielgrzym z Polski.
Przed 10 nagle poruszenie. Ludzie stają na krzesełkach, w ruch idą aparaty, tablety, telefony i kamery. Jedzie On, uśmiechnięty, pozdrawiający wiernych, w Pspamobile bez okien. Wychodzi, wita się z wiernymi. Sprawił wrażenie ciepłego i otwartego człowieka.
Następnie księża z różnych krajów przeczytali fragment pisma ostatnich słów Jezusa na krzyżu do Jana i swej Matki . Potem Papież wygłosił kazanie po włosku. Nie zrozumieliśmy nic, ale ciągle powtarzał słowo 'kiesa'. Potem odkryliśmy, że kiesa to kościół. Po słowach Papieża zaczęli wychodzić kolejno księza z różnych krajów i streszczali kazanie. Potem prdstawiono plan, że na koniec wszyscy pomodlimy się słowami Ojcze Nasz, której to włoską wersję na brązowych wejściówkach. Ups, wyda się, że ich nie mamy. Trudno, nawet jeśli teraz ktoś nas wyrzuci, to i tak zobaczyliśmy dużo. Następnie Papież pobłogosławił wiernych i część oficjalna się zakończyła.
Papież odebrał podarunki od biskupów i arcybiskupów, po czym przeszedł w stronę zwykłych ludzi, prawie omijając te ważne osobistości. Podszedł do dzieci i tam błogosławił. Miły gest. Mamy naprawdę super Papieża.
Po audiencji wybraliśmy się na Forum Romanum. Wczoraj zwiedziliśmy już Koloseum, ale to przecież nie koniec kompleksu. Forum Romanum oczywiście ro wrażenie, ale te wszystk ruiny mogłyby być lepiej opisane, może jakaś ścieżka, jakieś coś. Wzgórze Palatinum, gdzie wedle legendy Rzym bierze swój początek. Piękne widoki na miasto. Choćby dlatego warto się tam wspiąć.
Potem postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę po mieście. Pierwszy przystanek Schody Hiszpańskie. Nie zachwyciły nas. O my ignoranci! ;) Drugi przystanek Fontanna di Trevi. Fajna, ale niestety w remoncie, więc zakryta była rusztowaniami. Trzeci przystanek to Panteon. Cudownie duży i ciekawy budynek. Jak oni do diaska mogli coś takiego zbudować 2 tys. lat temu. Niewiarygodne. Czwarty to Piazza Navona. Trzy piękne fontanny.
Potem wyruszyliśmy w stronę Watykanu. Może a nóż uda nam się wejść. I co? Kolejka była dość krótka. 10 minut i jesteśmy w środku. Jest pięknie. Ania szczęśliwa. Byliśmy przy grobach papieży: Jana Pawła II (którego ciało przeniesiono po beatyfikacji z podziemi, na poziom kościoła) i Jana XXIII (którego ciało podczas przenoszenia z podziemi okazało się być, w doskonałym stanie, ku zdumieniu wszystkich; jego trumna jest przeszklona i można to zobaczyć na własne oczy). Potem obeszliśmy bazylikę, zatymując się przy rzeźbie Pieta. Przysłonięta została szkłem, bo w latach 70 jakiś szaleniec wpadł do Bazyliki i odłamał rękę i nos Marii. Temu panu zawdzięczamy też bramki bezpieczeństwa, więc i dlugie kolejki do Bazyliki. Ostatni punkt warty wspomnienia to drzwi, które otwierane są raz na 25 lat. Za nimi znajduje się mur, który przebija papież. Drzwi te pozostają otwarte przez cały rok, a potem znów stawiana jest ściana.
To chyba tyle z realacji na 3.09. Doskonały dzień, teraz już wiemy, że obsrakanie przez ptaka to na pewno było na szczęście.
wtorek, 2 września 2014
I'm an alien, I'm a tourist alien, I'm Polacco in Roma
No cóż, nie jest łatwo. Ale przynajmniej mamy dokąd wracać. Nasz zarezerwowany Domus czekał na nas wczoraj spokojnie, cicho, czysto i schludnie. Zrobiliśmy jeszcze tylko zakupy, rozpakowaliśmy się i mamy metę. I szczerze mówiąc, trochę się zastanawiamy, czy nie przesiedzieć tu kolejnych trzech dni. Mamy wałówkę, prąd i internet, więc nie wydaje się to aż tak głupim pomysłem. Dlaczego? Hmmm, przynajmniej obyłoby się bez niepotrzebnych nerwów...
Właściwie, to dzisiejszy dzień zaczął się nawet nieźle. Śniadanie smaczne, choć dosyć skromne, jak na hotelowe standardy na naszym średnim poziomie. Potem raczej bezproblemowy dojazd do Muzeów Watykańskich. Nie zraziliśmy się nawet zaczepiającymi ludzmi, oferującymi ominięcie kolejki do Muzeów. My przed wyjazdem kupiliśmy przez internet bilety na wejście z przewodnikiem do części Muzeów, Kaplicy Syksyńskiej oraz Bazyliki Świętego Piotra. Z ominięciem większości kolejek. Przybyliśmy pół godziny wcześniej, dla pewności, przeszliśmy kontrolę bezpieczeństwa i doczekaliśmy się naszej przewodnik. Świetna dziewczyna, opowiadała interesująco i wciągająco, dodając od czasu do czasu anegdotki. Na przykład, że papież Franciszek czasami wychodzi sobie tak po prostu, w zwyczajnych ubraniach, na przykład do Bazyliki lub za mury Watykanu. Czym wprawia w zakłopotanie funkcjonariuszy Gwardii Szwajcarskiej i wszystkich napotkanych, nieświadomych ludzi.
Tak sobie miło pokonaliśmy Muzea i doszliśmy do Kaplicy Sykstyńskiej. Pełno ludzi, ochrona co chwila napominająca, aby przechodzić do środka i nie stać w wejściu oraz głośne, niedopuszczające sprzeciwu "Silencio". To chyba bardziej zapamiętam, niż dzieła Michała Anioła...
Potem wyszliśmy, tym "dobrym wyjściem", skrótem do Bazyliki Świętego Piotra. I na tym właściwie zakończyła się dobra część tego dnia. Po pierwsze, przemiły pan ochroniarz, nadgorliwiec i esteta, strażnik teksasu i 07 zgłoś się nie wpuścił Ani do Bazyliki. Wg. niego, jej sukienka, choć okrywała ramiona, to nadal była nieodpowiednia, ponieważ była zbyt krótka. Nie miał bym do niego pretensji, ale jeżeli przepuszczało nas dwudziestu strażników i dodatkowo przed wyjściem się pytaliśmy, czy ubiór jest okej, no to chyba ktoś tu jest nadgorliwy. I dodatkowo przepuszcza jakąś panienkę w o połowę krótszych szortach. No fallus po prostu i tyle! Ja wszedłem posłuchać przewodniczki do końca i tyle było z przyjemnej wycieczki.
Pozbieraliśmy się i nie wchodząc w szczegóły, postanowiliśmy, że jedziemy do Koloseum. Znowu mieliśmy wykupione bilety, ale oprócz piłki nożnej, włoskim sportem narodowym jest dezorganizacja. Dlatego staliśmy niepotrzebnie w kolejce, w której jeszcze ktoś się przed nas wepchnął i nas zbluzgał, a potem przy bramkach automatycznych nie mogliśmy się automatycznie odbić, więc jakiś pracownik coś pomruczał i nas nieautomatycznie wpuścił. Po czym staliśmy w kolejnej kolejce, tym razem po audioguide. Który najpierw nie działał, a potem został nam tak wydany, że przy odbiorze otrzymaliśmy czyjś dokument tożsamości. Oczywiście, nie trzeba dodawać, że nikt z przemiłej obsługi nie miał pojęcia, gdzie właściwy dowód Ani się znajduje. Co prawda, po paru długich minutach, w końcu, kilkuosobowa grupa poszukiwawcza zdołała go odnaleźć, ale najwidoczniej oczekiwali przeprosin za całe zamieszanie z naszej strony, ponieważ sami się do tego nie kwapili. Poczuliśmy się jak jacyś intruzi. Wiem, że w takim Rzymie obsługują miliony turystów rocznie, ale podejście "nie podoba się? - won, kolejny proszę!" jest dla nas nadal niedopuszczalne. Pewnie trochę przesadzamy, ale poczuliśmy się tak samo nieprzyjemnie, jak w Paryżu.
To wszystko trochę przelało czarę goryczy i postanowiliśmy nic już nie robić i wracać do hotelu.
Plan na jutro - obudzić się ze zresetowanym podejściem do świata i mieć dopinane nogawki spodni w placaku, jakby się jakiś colombo przypieprzył. Pomyślimy, może pójdziemy na audiencję generalną o 10:00 (czyli wstaniemy koło czwartej).