niedziela, 7 września 2014

Sorrento

To będzie zbiorczy wpis, ponieważ na campingu, na którym właśnie jesteśmy nie ma właściwie mobilnego internetu. Prawdopodobnie z uwagi na położenie - z trzech stron strome wzniesienia, a z czwartej morze. Tyle gwoli wytłumaczenia, czas przejść do opisu jakie to zabytki widzieliśmy, Duomo i inne chrzcielnice. No cóż, tak naprawdę nie po to tu przyjechaliśmy. Cel był inny - słońce, plaża, leniuchowanie. Co robimy właśnie teraz. Ale po kolei...
Dwa dni temu, przed południem wsiedliśmy do pociągu z dworca Roma Termini i wyruszyliśmy w kierunku Neapolu. Pociąg Frecciarossa - szybki i komfortowy. Dodatkowo obejrzeliśmy sobie film przez internet. Podróż minęła naprawdę szybko.
W Neapolu nie zamierzaliśmy zostać długo, właściwie to była to tylko nasza stacja przesiadkowa do pociągu o wiele mówiącej nazwie Circumvesuviana, czyli okalającej Wezuwiusz. Cel - camping Nube d'Argento. Długość - godzina z haczykiem, czyli nieznacznie dłużej niż z Rzymu. Odległość - nieporównanie dłużej... Nim w końcu dotarliśmy do Sorrento, pokonaliśmy jakieś trzydzieści przystanków, dwóch grajków, chłopczyka z głośnikiem i dziewczynę z dzieckiem. Oczywiście, wszyscy obowiązkowo potrząsający plastikowym kubeczkiem. No i jakiś pomrukujący bezdomny też był.
Camping okazał się spory, dobrze położony i wyposażony. Rozbiliśmy się na niewielkiej półeczce z widokiem na zatokę, wypożyczyliśmy stolik i krzesła i zjedliśmy pyszne penne z pomidorową pulpą i konkretnym tuńczykiem z puszki oraz Chardonnay. Bellissimo!
W nocy tym razem Ania wykazała się czujnością. Ledwo zdążyliśmy zebrać wyprane koszulki ze sznurka, a lekkie kropienie zamieniło się nagle w bardzo silną burzę z piorunami. W ciągu minuty dookoła namiotu zrobiła się rzeka. Masakra. A najlepsze jest to, że to był tylko lekki deszczyk w porównaniu do tego, co się działo godzinę później!
Na szczęscie do rana przestało padać i mogliśmy zająć się oceną strat. Nie było aż tak źle. Ale prognozy na resztę dnia też nie były zachęcające do wylegiwania się na leżaku, więc ruszyliśmy do Pompejów. Na stacji Pompei Scavi, czyli wykopaliska, odbiliśmy się od muru ludzi, którzy namawiali nas na różne wycieczki, przewodników itd. Najgorsze jest to, że nie wiadomo kto jest uczciwy, a kto jest oszustem, więc zostaje nieufność do wszystkich. I pilnowanie wartościowych przedmiotów...
Zamiast przewodnika, wzięliśmy audioguide. I to był chyba najdłuższy audioguide, który kiedykolwiek mieliśmy. Wysłuchaliśmy tylko kilkunastu z osiemdziesięciu kilku punktów. A i tak zajęło nam to z dwie godziny. Pompeje są naprawdę rozległym miastem. I okazały się zdecydowanie bardziej fascynujące w porównaniu do, na przykład, Forum Romanum. To nie jest nieskładna kupa kamieni z ledwie widocznymi zarysami budowli. To prawdziwe miasto ze świątyniami, rynkiem, sklepami, zwykłymi domami, teatrami, arenami, itd. Naprawdę można zrozumieć, jak wyglądało kiedyś to miasto, które w tak tragiczny i nagły sposób stało się zupełnie nieaktywne.
Następnie postanowiliśmy dostać się na sprawcę tej tragedii, czyli na wulkan Wezuwiusz. Zdecydowaliśmy się, z pewnymi obawami, na skorzystanie z oferty BusVesuvia. Ogólnie, dojazd prawie na szczyt i z powrotem plus przewodnik u góry. Cena 22 euro za osobę. Sporo, chyba trochę za dużo, ale jesteśmy na wakacjach - olać to, jedziemy! Jak tu opisać dojazd? Może tak, że wszystkie opowieści o włoskich kierowcach okazały się trafne. Zero przepisów, zwolnienie z 60 km do 50 km na godzinę na znaku Stop, wszechobecny klakson jako sygnał ponaglenia. Tak, zdecydowanie nie dziwimy się opłakanemu stanowi samochodów na ulicach.
Po około pół godzinie dojechaliśmy na przesiadkę. Tak, właśnie! Otóż, dojechaliśmy drogami do granic parku narodowego i dalej wiodła dość stroma, wąska i wyboista ścieżka. Oczywiście, nasz autobus nie był wstanie wieźć nas dalej. Co innego terenowa ciężarówka z napędem na cztery koła. Żaden problem!... Dla kierowcy może,  bo dla nas to było istne szaleństwo. Szczególnie nawrotki nad przepaścią.
Na górze trochę kropiło i była mgła, ale udało nam się zobaczyć unoszące się kłeby pary z wyczuwalną wonią siarki - dowody na aktywność wulkanu. Naukowcy są pewni, że kiedyś jeszcze raz wybuchnie. Pewnie dlatego, jak się dowiedzieliśmy, jest najbardziej monitorowanym aktywnym wulkanem. No i w związku z tym, da się z pewnym wyprzedzeniem przewidzieć jego wybuch. My woleliśmy nie kusić losu i po zabraniu kawałka zastygłej wulkanicznej magmy udaliśmy się w dół. Oraz dalej z powrotem do namiotu. Kolacja przy świecach (jednej antykomarowej), winie w jednym składanym, silikonowym kubku, przy własno zrobionym spaghetti, jedzonym plastykowym łyżko-widelcem. Tak, jest cudnie! :)

Tak doszliśmy do dzisiaj. To jest najłatwiejsze do opisania. Właśnie siedzimy na leżaku, na przemian pisząc tego posta i chłodząc się w basenie. Trochę od tego nic nie robienia zgłodnieliśmy. Chyba zaraz idziemy coś zjeść. Ale spokojnie, nie trzeba daleko iść - tuż obok jest restauracja. Jakaś pizza i obowiązkowe winko i wracamy nad basen. Nic nie robić dalej. :)

2 komentarze:

  1. Cudne widoki. U nas tez lato. Cieszymy się Waszą radością , ale troszkę Wam zazdroszczę bo niestety jutro do pracy.
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  2. No widzę, że mnie Lidka uprzedziła. chciałam również napisać, że piękne widoki i uśmiechy na twarzach mówią same za siebie. Szczęście, szczęście i szczęście.Młodość ma swoje prawa. Pozdrowienia !!!

    OdpowiedzUsuń