Generalnie jak ja nie napiszę posta, to ciężko do tego zmusić mojego Mężusia. Leniuch i tyle :p
Wczoraj wybraliśmy się statkiem na Capri. Wiedzieliśmy, że będzie turystycznie, ale nie sądziliśmy, że aż tak. Rejs trwał 20 minut. Potem tylko przepuścić tłum ludzi i wysiąść. Udało się.
No i teraz jak dostać się do Blue Grotto, czyli Błękitnej Jaskini. Wybraliśmy tańszą opcję. A było ich w asortymencie portowych kupców multum. Od wycieczki łodzią z przesiadką przed grotą, prywatne wynajęcie łodzi, no i oczywiście podwózka taxi cabrio. My stanęliśmy grzecznie w kolejce na autobus do Ancapri, skąd wyczytaliśmy, że spokojnie podjedziemy kolejnym busem pod grotę. Angielsko-migowym porozumieliśmy się z lekko zdegustowanym tłumem turystów kierowcą. Mamy bilety, ruszamy. W sum to nie wiemy, czy się cieszyć. W niewielkim busie mamy miejsce na schodach. A jedziemy, albo przy murach, murkach, albo prawie nad przepaścią. Do tego dochodzą mijanki na zakrętach, dwóch autobusów, osobówki, wyprzedzanej dodatkowo przez skuter. Włosi mają drogową fantazję. Aaaaa no i niezawodny klakson. Jak nie wiesz czy coś jedzie z naprzeciwka używasz klaksonu, no i ten ktoś musi już na Ciebie uważać. Ciekawa interpretacja przepisów ruchu drogowego. Przesiadka. Jedziemy już innym busem. Tu już mniej mijanek. Bo i droga jest ograniczonego ruchu. Wysiadamy.
Naszym oczom ukazuje się przepiękna skała i mnóstwo czekających przed nią łódeczek. Cykamy fotki i stajemy w kolejce na łódeczkę wpływającą do groty. Po odczekaniu swojego pakujemy się do łódki. Ja, Sławek i jakaś babka do tyłu, mąż pani z przodu, wioślarz po środku. Teraz płyniemy do kasy. W końcu pieniądze się tu liczą. Raz raz, kasuj, kasuj, po 13 Euro od łebka. Płacimy i wpływamy. Musimy schylić głowy, aby nie uderzyć w skałę. Juuuuuhuuu. Jest błękitnie, jak to opisywał przewodnik. Sławek decyduje się na kąpiel w jaskini. Woda słona, ale dobre przeżycie. Jak się potem okaże trzeba będzie dać naszemu wioślarzowi sowity napiwek. Po jednej monecie z lekko kwaśną minął rzucił w moją stronę: och, Lady!?. Takie to uroki turystycznych miejscówek.
Potem wróciliśmy do Ancapri jednym autobusem, potem drugim do Capri. I ups, nadal nie jesteśmy w porcie. Jak się do diaska mamy tam dostać? Ano ko.ejką linową podobną do tej z Gubałówki. Jest wesoło. Docieramy do portu, wsiadamy na statek. Znów 20 minut i jesteśmy w Sorrento.
Postanowiliśmy zakończyć dzień w jakiejś knajpce. Takiej ustronnej, cichej. Znaleźliśmy, siadamy. Kelner podaje szampana, czy tam wino musujące. Na Antipasti mamy grillowaną mozarellę z pomidorkami koktajlowymi, obsypane płatkami migdałów. Na danie główne bierzemy makaron z owocami morza. W końcu gdzie jak nie tu, zaraz przy porcie, będą one świeże. Są pycha. Dyskutujemy, wspominamy, cieszymy się chwilą.
Jutro śmigamy na północ, do Bolonii. Nasza podróż niedługo się kończy. Por wrócić na północ.
Ps. Do Bolonii dojechaliśmy w niecałe 4 godziny. Prędkość od 200 do 350 km/h. Superowo. Tym razem skorzystaliśmy z usług przewoźnika Italo. Wagony są ładne i czyste, produkcji Alstom. Oglądamy film Three days- genialny, trzymający w napięciu.
Ps. 2 Dojechaliśmy i idziemy się rozejrzeć. :-)
wtorek, 9 września 2014
Capri i pluskanie w jaskini
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Widzę zadowolenie na bużkach- to lubicie. Cieszcie się i korzystajcie z przyjemności, bo niebawem przyjdzie pora na obowiązki.
OdpowiedzUsuńCałuski.
Super. Uśmiechy i dobry humor to połowa udanych wojaży. Pozdrowienia. Wkrótce się zobaczymy.
OdpowiedzUsuń