Wstaliśmy, standardowo śniadanie i fru w auto jedziemy do Raju. Będzie aktywnie, będzie trochę wyzwań. Przez Poprad udaliśmy się do Słowackiego Raju. Parking 2 Euro, więc spoko. Wejściówka do Parku 1,50 Euro za osobę. Też nie najgorzej. Sławek od połowy trasy darł się, że potrzebuje mapy, więc też ją kupiliśmy. Wybraliśmy trasę z Podlesoka niebieskim szlakiem, minęliśmy miejsce niedawnej katastrofy śmigłowca Horskiej Sluzby 17.07.2015, a następnie zielonym szlakiem udaliśmy się w górę wąwozu do Klastoriska. Było trochę hardcorowo: drabinki, łańcuchy, kładki - to co tygryski lubią najbardziej. Po dotaciu do Klastoriska odpoczęliśmy chwilę przy Kofoli. Zimna niesamowicie gasi pragnienie. To napój taki jakby cola, ale jednak nie do końca. Jedno jest pewne - jest to typowy dla byłej Czechosłowacji napój bezalkoholowy. Istnieje nawet powiedzenie "Słowacja - kraj miodem i Kofolą płynący".
Po tym krótkim odpoczynku Sławek wypatrzył wypożyczalnię rowerów. Razem zdecydowaliśmy, że to super pomysł, aby zjechać w dół. Przez chwilę Ania czuła się jak Maja Włoszczowska :P.
Po dotarciu na dół wsiedliśmy w auto i ruszyliśmy do Popradu. I tu niespodziewanie musieliśmy zatrzymać się na dłuższą chwilę. Po ruszeniu ze skrzyżowania poczuliśmy jakiś łomot. Bum, ciabach, autem trzęsie jak no kocich łbach. Wysiadamy. Flak. Mamy flaka. Pierwszy raz w naszym życiu Clio złapało gumę. Pech! No nic. Wyciągamy lewarek, odkręcamy śruby z wielkim trudem. Dzielny Sławek wymienił koło na zapasowe. Ale co ukazuje się naszym oczom. Nasza dziurawa opona wygląda słabo. Bardzo słabo. Zaś w zapasie mamy dwa gwoździe. Cholerka! Jest kiepsko. Na stacji benzynowej dopytujemy gdzie tu jest jakiś zakład wulkanizacji. Szczęście w nieszczęściu po drugiej stronie ulicy. Pan w warsztacie jak tylko zobaczył naszą oponę pokiwał ze smutkiem głową. Cholera! Potrzebujemy nowych gumek. Tak, tak, dwóch. Bo przecież jak nowe to musi być para. Mamy przyjemność skorzystać z usług słowackiej stacji wulkanizacji (bo zapas też potrzebuje fachowej pomocy). Nówki gumki są na szczęście tańsze niż w Polsce. Po zmianie i załataniu zapasu idziemy na zakupy. Doooo... Hipernovej. Haha, kto starszy ten wie o co kaman i że to pierwszy duży, nowoczesny supermarket w centrum handlowym w Elblągu. Wspomnienia wracają. Obkupiliśmy się w prezenty dla rodziny i znajomych i wracamy do Novej Lesnej. Dzień pełen przygód dobiegł końca. Czas spić jakieś zimne piwko na tarasie i powiedzieć dobranoc. Jutro nowy dzień.
Oby przygód było mniej ;)