Uznaliśmy, że dosyć ociągania się i pora zrobić coś nieco konkretniejszego. Może jeszcze nie Tatry Wysokie, ale trochę więcej metrów i kilometrów. Dokładniej 1280 metrów podejść oraz 16,1 kilometrów długości. Nanga Parbat to nie jest, ale trochę więcej, niż Nosal. A na Czerwonych Wierchach jeszcze dotąd także nie byliśmy. Zatem ruszyliśmy do Doliny Kościeliskiej i dalej pod górę. Było świetnie: kotły polodowcowe, chłopaki remontujący bardzo szeroko zadeptany szlak, a na końcu oscypki na ostatki sił, prosto z wypasu kulturowego.
No tylko ten pieeekielny wiatr na górze! Musieliśmy się zapierać kijami, żeby nas nie przewrócił! Oraz chować się w zagłębieniach terenu, żeby choć trochę osłonić się od porywów. Choć trzeba przyznać, że na Małołączniaku mieliśmy wzorową miejscówkę: w dużym składzie siatek, które używane są do przekrywania terenu. Ma to chyba na celu ochronę gleby przed erozją i zatrzymywanie wilgoci, co pozwoli szybciej odrosnąć roślinności, zadeptanej setkami par butów. Ale oprócz tego celu, świetnie się na nich leży! :)
Super fotki, widoki to tylko pozazdrościć. Uważajcie na siebie. Pozdrawiamy Was.
OdpowiedzUsuńŚliczne widoki. Powtórzę za Elą "uważajcie na siebie"
OdpowiedzUsuń