Korzystając ze słonecznej pogody ruszamy na plażę. I to nie byle jaką. Plaża z palmami we Frederikshavn. Zamiast piasku są rozgniecione muszle, płytka zatoka, no i palmy. Tutaj spędzamy miłe popołudnie. Kubuś zranił sobie stopę o wspomniane miliony muszli, ale humory nadal dopisują.
Z plażowania udajemy się do małego portu w Voersaa. O rany! Co za cudowne miejsce. To tu gdzie wiara w człowieka wraca. Gdzie zaufanie istnieje. Gdzie widać dobroć i ofiarność. Pieniądze za pobyt tradycyjnie jak to w Danii wrzuca się do koperty z opisanymi danymi auta. Zaplecze portowe jest superowe. Jest toaleta, prysznice, miejsce grillowe, miejsce ogniskowe, ławeczki na zewnątrz, świetlica w środku budynku, mały aneks kuchenny, plac zabaw. Można opróżnić toaletę, wyrzucić śmieci i nabrać wodę. Czyli jest wszystko. Za niewielką opłatę dostajemy raj na ziemii. W księdze gości nietrudno szukać wpisów gdzie ludzie dziękują za okazane zaufanie i otwartość gospodarzy.
Sama marina mieści się w bezpośrednim sąsiedztwie terenów zalewowych, gdzie swoje miejsce znalazło wiele gatunków ptaków.
Na kolację smażymy placki z cukinii. Jeszcze nam jedna olbrzymia została z babcinego ogrodu.
Kładziemy dzieci spać a sami spędzamy wieczór na stołówce, podziwiając port i gwiazdy na bezchmurnym niebie.
W Voersaa czujemy wdzięczność.
Milego kolejnego dnia Waszych wakacji naładowanych dobra energia.Buziaki dla całej czwórki.
OdpowiedzUsuń