Jak pisaliśmy, plan był ambitny na dwudniową wycieczkę na Rysy z noclegiem w Schronisku w Dolinie Pięciu Stawów. Żeby tam dojść, zaplanowaliśmy przejść przez Przełęcz Krzyżne. A wcześniej jeszcze trzeba było dojść do Schoniska Murowaniec. Droga zatem zapowiadała się na długą, ale urokliwą. Liczyliśmy też, że za Murowańcem będzie znacznie mniej ludzi na szlaku. I tak też było. Odpoczęliśmy od gromady turystów i kolejek na szczyty. W Murowańcu jeszcze tylko Ania wypełniła ankietę TPN (ilość turystów, jakość szlaków itd.) i ruszyliśmy prawie samotnie.
Po drodze spotkaliśmy dwóch chłopaków, z którymi jak się później okazało, wędrowaliśmy całą drogę, wyprzedzając ich, lub sami będąc wyprzedzanymi.
Droga na Krzyżne nie była łatwa - mozolne podchodzenie do góry, na szczęście łatwe technicznie. Ale mimo to, zabierało duuuużo czasu. Także gdy spotkaliśmy starszego pana, schodzącego już z góry, zagadnął Anię nieco zaniepokojony, że trochę późno, a musimy jeszcze wrócić. Miło, że się zainteresował. :) Uspokoiliśmy go, że nocujemy po drugiej stronie w schronisku i rozstaliśmy się, życząc sobie powodzenia.
Po drugiej stronie, czekało nas zejście. Jeszcze dłuższe i mozolne.
Ogólnie oboje uważamy, że zejścia są często cięższe od wejść. Co prawda trochę nam pomogło przypadkowe spotkanie z kozicą - stała na ścieżce jakieś dwa metry od nas i niespecjalnie się nas bała - ale i tak, gdy zeszliśmy w końcu do schroniska, chyba po dwóch godzinach, nasze kolana wołały o pilną regenerację. A w schronisku, żeby nie było zbyt łatwo, nie było już miejsca na łóżkach (co było raczej do przewidzenia), jedynie podłoga. Problem w tym, że takich amatorów schroniskowych przygód na wykafelkowanych powierzchniach płaskich było więcej. Znacznie więcej! W kuchni, jadalni, nawet w toaletach było pełno ludzi, tylko czekających na rozłożenie się i na hasło do zajmowania swojego kawałka podłogi. Ale udało się, Ania sprytnie, acz bezwzględnie wywalczyła miejsce dla naszych karimat, w chyba najlepszym punkcie jadalni. A że było ciężko, możemy tylko powiedzieć, że niektórzy ludzie, najwidoczniej zszokowani tym tłokiem i istnym barłogiem, który powstał do wysokości metra nad ziemią, robili wszystkiemu zdjęcia. Znaleźli się też tacy "szczęściarze", którzy wybrali nocleg na dworzu (o szóstej rano było około 4 stopni Celsjusza). Wisienką na torcie była grupka kilku chłopaków, którzy mając zarezerwowane łóżka, mocno rozważali pozostanie w jadalni "bo tu taki klimat!".
Po siedmiogodzinnej nocnej walce z bólem nóg i kolan w szczególności, czyli po śnie, wyruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku schroniska nad Morskim Okiem. Było pięknie, zimno i bardzo samotnie. Jedynym problem był pozostający ból kolan. Postanowiliśmy, że wspinaczka na Rysy, dodatkowe około jedenaście godzin wejścia i przede wszystkim zejścia dosyć stromymi ścieżkami skalnymi będzie zbyt obciążająca dla nas.
Także pozostawiliśmy Rysy na kolejny przyjazd w Tatry, zjedliśmy na spokojnie jajeczniczkę oraz szarlotkę "palce lizać" nad Morskim Okiem i udaliśmy się w zejście do Palenicy. Potem busem pojechaliśmy niewyobrażalnie wręcz zastawioną przez samochody drogą do naszej kwatery na zasłużony odpoczynek.
czwartek, 15 sierpnia 2013
wtorek, 13 sierpnia 2013
Zwiedzanie 3 - Cmentarz na Pęksowym Brzyzku i Aquapark
Dzisiaj było jeszcze bardziej leniwie. Ale na usprawiedliwienie możemy powiedzieć, że chodziło o regenerację przed jutrzejszą wędrówką. Pierwszym punktem programu była kapliczka i cmentarz na Pęksowym Brzyzku. Miejsce pochówku wielu zasłużonym osób dla Zakopanego i Podhala, m.in. Witkacego (tu akurat pomnik jest symboliczny), Sabały, Kornela Makuszyńskiego, Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Pomniki urokliwe, utrzymane w tradycyjnym zakopiańskim stylu. Bliskie sąsiedztwo parku rozrywki nieco ujmowało uroku i powagi tego miejsca.
Następnie udaliśmy się do Aquaparku. Tu zaskoczenie, bo honorowali karty płatnicze! I naliczyli nam przy wejściu i wyjściu jak za zboże. Ale strefa saun była przednia, więc przystaliśmy na to. Sauny fińskie, parowe, solankowe, biosauna, a na ochłodę kubeł zimnej wody i komnata zimowa z kostkami lodu. Odnowa biologiczna wykonana!
Jutro ruszamy w Dolinę Pięciu Stawów z nadzieją załapania się na podłogę w schronisku. Zaś pojutrze atak na Rysy. Będzie się działo!
Następnie udaliśmy się do Aquaparku. Tu zaskoczenie, bo honorowali karty płatnicze! I naliczyli nam przy wejściu i wyjściu jak za zboże. Ale strefa saun była przednia, więc przystaliśmy na to. Sauny fińskie, parowe, solankowe, biosauna, a na ochłodę kubeł zimnej wody i komnata zimowa z kostkami lodu. Odnowa biologiczna wykonana!
Jutro ruszamy w Dolinę Pięciu Stawów z nadzieją załapania się na podłogę w schronisku. Zaś pojutrze atak na Rysy. Będzie się działo!
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Zwiedzanie 2 - Dakar, Czorsztyn, Niedzica
Dzień zaczął się leniwie. Ani Ani się nie chciało wstawać, ani mi. No jakaś taka niemoc i już. Co poradzić. Mieliśmy co prawda zaplanowane wyjście w góry, no ale spaliło to na panewce, gdy rozmyślnie wyłączyłem budzik.
Ps. Dlaczego Dakar - ponieważ gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu w Czorsztynie, to pan kasjer, patrząc na nasz "czysty" samochód stwierdził, że "nooo, to widzę własnie, że mieliście niezły Dakar!".
Wreszcie, tak koło dziesiątej się zmobilizowaliśmy i wstaliśmy. Pierwszy sukces. Drugi sukces - pierwsze własnoręcznie zrobione ciepłe śniadanie w postaci jajecznicy. A potem znowu niemoc... ;)
Ostatecznie, koło południa postanowiliśmy się wybrać do Czorsztyna i Niedzicy, do tamtejszych zamków nad Zalewem Czorsztyńskim. Którego notabene kiedyś nie było, ponieważ powstał sztucznie w 1997 roku na skutek wybudowanej na Dunajcu zapory. Także kiedyś można było z jednej warowni do drugiej sobie ładnie przejść, a teraz trzeba jechać na około pokaźnego zbiornika wodnego. Albo przepłynąć niewielkimi statkami. I to właśnie była ostatnia atrakcja, którą dla siebie przewidzieliśmy.
Niespodziewanie, nie była ostatnia. Ponieważ mój wspaniały telefon, którego używaliśmy do nawigacji satelitarnej postanowił nam urządzić mały Dakar. W pewnym momencie, po przejechaniu kolejnej niedużej miejscowości, zostaliśmy pokierowani w boczną, utwardzoną drogę. A potem ta droga zrobiła się węższa, zupełnie gruntowa, a na koniec wjechała w las i zamieniła się w błotnistą, pełną kolein przecinkę. Napieraliśmy twardo, mając swoją drogą na wyświetlaczu telefonu, że niby jedziemy drogą wojewódzką nr 969. Ale postanowiliśmy porzucić pomysł przeprawy przez kolejną wielką kałużę, gdy usłyszeliśmy zgrzyt podwozia o jakiś korzeń, głaz, czy inne cholerstwo. Tym samym nasz Dakar dobiegł końca. Na wiwat zrobiliśmy jeszcze wielką fontannę błota spod prawego przedniego koła i rozpoczęliśmy drogę powrotną przez pola, uświnieni od zderzaka po dach.
Potem dołki, górki i dojechaliśmy na miejsce. Zamek w Czorsztynie okazał się dosyć mocno zniszczoną konstrukcją, ale mimo wszystko było co zobaczyć. Plus widok z jego tarasu był świetny.
Następnie zeszliśmy do przystani, zjedliśmy po dietetycznym hamburgerze i wsiedliśmy na stateczek na drugą stronę Zalewu.
Niedzica jest znacznie bardziej zadbanym i okazałym miejscem niż zamek w Czorsztynie. I przez to przyciąga znacznie większą liczbę turystów. My mieliśmy okazję podpięcia się pod grupę emerytów i rencistów i posłuchania przewodnika na ich koszt. Chyba nie mają nam tego za złe. :) Ogólnie, polecamy zamek w Niedzicy - wart obejrzenia.
To tyle - jutro ma być deszczowy dzień, także spodziewajcie się jutro "Zwiedzania 3".
Ps. Dlaczego Dakar - ponieważ gdy wyjeżdżaliśmy z parkingu w Czorsztynie, to pan kasjer, patrząc na nasz "czysty" samochód stwierdził, że "nooo, to widzę własnie, że mieliście niezły Dakar!".
niedziela, 11 sierpnia 2013
Wędrówka 5 - szczyt na którego wejście czeka się w kolejce
Gie(j)wont
[Ania]: Mam co najmniej neutralne uczucia co do tego szczytu. Zdobyłam go już 3 raz i chyba wystarczy. Żadne podejście nie dało mi satysfakcji. Tłum ludzi, oczekujący w kolejce na szczyt odejmuje tej górze piękna. Właściwie to pozbawia. Na szczycie tłum ludzi, a Ty martwisz się tylko o to żeby nie zostać przez nikogo zepchniętym.
Pomijam już totalny brak kultury i bijące chamstwo ludzi. Wpychanie do kolejki na wejście i zejście z wierzchołka. Przecież 100 osób ustawionych jeden za drugim, to na pewno mięczaki, którzy nie mają siły wejść i trzeba ich wyprzedzać. Emocje negatywne jakieś ze mnie biją. Co począć - taka góra. Dobrze, że już zaliczona. Możemy ją sobie odhaczyć. Góra z kanonu sławnych została zdobyta.
[Sławek]: Kiedy dzień wcześniej zaproponowałem Ani wejście na Giewont, nic nie powiedziała. Ale później przyznała, że miała raczej mieszane uczucia. Teraz już wiem dlaczego. I wszystko chyba sprowadza się do narzekania. No bo może odbierać radość mijanie dziewczyny, która narzeka, że się boi zejścia po stromych kamieniach, a jest w balerinkach; albo panią, która ubolewa nad tym, że porysowała o skały jakąś tonę złota, którą na siebie założyła. Oczywiście, byli też pozytywni ludzie, cały czas uśmiechnięci i kręcący bekę ze wszystkiego, ale przede wszystkim z siebie nawzajem. Ale suma summarum, wolałbym następnym razem wybrać się na Giejwont we wrześniu, gdy będzie znacznie mniej ludzi. Albo nigdy. Bo są fajniejsze miejsca do odwiedzenia.
No ale żeby nie kończyć tak negatywnie, górka mi się podobała, fajny widok no i ta przepaść od północnej strony robi wrażenie. I budzi respekt. Bo jak przeczytaliśmy w przewodniku, w okolicy Giewontu odbywa się ponoć najwięcej akcji ratunkowych "po turystów, którzy postanowili sobie skrócić drogę do pobliskiego Zakopanego przez północne urwisko...". Ale na przyszłość, chyba jednak poprzestanę na podziwianiu tej góry z innych szczytów. :)
Etykiety:
Tatry,
wędrówki po górach
Lokalizacja:
Zakopane, Polska
sobota, 10 sierpnia 2013
Zwiedzanie 1 - Muzeum Tatrzańskie i Galeria Sztuki Oksza
Rzekłoby się dzień jak co dzień, ale dziś wyjątkowo pospaliśmy. Pogoda też sprzyjała lenistwu. Padało, lało, siąpiło i znów padało. Tak przez cały dzień. Peleryny dawały jednak i dziś radę, ratując nas od zmoczenia. ;)
Dzień był dziś poznawczo-kulturalny. Odwiedziliśmy Muzeum Tatrzańskie im. Dra Tytusa Chałubińskiego. W Gmachu Głównym usytuowana była wystawa historyczna, etnograficzna i przyrodnicza. Można było zobaczyć treść przysięgi pierwszych ratowników oraz blachę.
W pigułce poznaliśmy więc życie i kulturę Podhalan, a także dokształciliśmy się w faunie i florze Tatr. Muzeum było zaskakująco interesujące. Polecamy!
Potem po wizycie w McDonaldzie (to był wyjątek, poza tym jednym występkiem odżywiamy się zdrowo ;)) ruszyliśmy w dalszą trasę. Kolejny przystanek to Galeria Sztuki XX w. w Willi Oksza. Znaleźć tu można dzieła Witkacego, prace uczniów szkoły drzewnej jak i warsztatów koronkarskich. Te ostatnie, koronkowe obrusiki i serwetki, ukazywały jak misternie te wszystkie niteczki musiały być posplatane, aby stworzyć takie niesamowite cuda.
Na wystawie czasowej, dotyczącej kobiet w górach, znaleźć można było okładki gazet czasopism z całego świata, promujące wypoczynek kobiet w górach. Tytuł wystawy "Ślicznotki na śniegu" i "Piękności w pejzażu górskim". Niektóre mogą nie nadawać się do oglądania przez osoby niepełnoletnie ;)
W ostatniej części wystawy ujrzeliśmy koloryzowane zdjęcia z początku ubiegłego wieku- góry w litografiach fotochromowych. Efekt naprawdę piorunujący!
Wieczorem jak przystało na dzień leniucha obejrzeliśmy film.
Jutro ma nastąpić poprawa pogody, także znów ruszamy w góry! Bo ... W górach jest wszystko co kocham!
Dzień był dziś poznawczo-kulturalny. Odwiedziliśmy Muzeum Tatrzańskie im. Dra Tytusa Chałubińskiego. W Gmachu Głównym usytuowana była wystawa historyczna, etnograficzna i przyrodnicza. Można było zobaczyć treść przysięgi pierwszych ratowników oraz blachę.
"Ja niżej podpisany (…) w obecności Naczelnika Straży Ratunkowej w.p.(...) oraz świadka w.p.(...) dobrowolnie przyrzekam pod słowem honoru, że póki zdrów jestem, na każde wezwanie Naczelnika lub jego Zastępcy - bez względu na porę roku, dnia i stan pogody - stawie się w oznaczonym miejscu i godzinie odpowiednio na wyprawę zaopatrzony i udam się w góry według marszruty i wskazań Naczelnika lub jego Zastępcy w celu poszukiwań zaginionego i niesienia mu pomocy. Postanowienia statutu Pogotowia i regulaminu dla członków czynnych będę wykonywał ściśle, jak również rozkazy Naczelnika, jego Zastępcy i Kierowników Oddziałów. Obowiązki swe pełnił będę sumiennie i gorliwie, pamiętając, że od mego postępowania zależnem być może życie ludzkie. W zupełnej świadomości przyjętych na się trudnych obowiązków i na znak dobrej swej woli powyższe przyrzeczenie przez podanie ręki Naczelnikowi potwierdzam".W środku znajdowała się też rekonstrukcja chaty podhalańskiej z czarną i białą izbą, rozdzielonymi sienią. Czarna izba to nazwa pomieszczenia, w którym znajduje się kuchnia, stół przy którym wszyscy domownicy spożywali posiłek z jednej miski oraz kącik sypialny. Czarna, ponieważ znajdował się tam też piec, pozbawiony komina, który osmalał ściany pokoju. Biała izba natomiast to pomieszczenie reprezentacyjne domu. To tu znajdowały się pięknie zdobione skrzynie z kosztownościami i odświętnymi ubraniami.
Potem po wizycie w McDonaldzie (to był wyjątek, poza tym jednym występkiem odżywiamy się zdrowo ;)) ruszyliśmy w dalszą trasę. Kolejny przystanek to Galeria Sztuki XX w. w Willi Oksza. Znaleźć tu można dzieła Witkacego, prace uczniów szkoły drzewnej jak i warsztatów koronkarskich. Te ostatnie, koronkowe obrusiki i serwetki, ukazywały jak misternie te wszystkie niteczki musiały być posplatane, aby stworzyć takie niesamowite cuda.
Na wystawie czasowej, dotyczącej kobiet w górach, znaleźć można było okładki gazet czasopism z całego świata, promujące wypoczynek kobiet w górach. Tytuł wystawy "Ślicznotki na śniegu" i "Piękności w pejzażu górskim". Niektóre mogą nie nadawać się do oglądania przez osoby niepełnoletnie ;)
Wieczorem jak przystało na dzień leniucha obejrzeliśmy film.
Jutro ma nastąpić poprawa pogody, także znów ruszamy w góry! Bo ... W górach jest wszystko co kocham!
piątek, 9 sierpnia 2013
Wędrówka 4- Dolina Kościeliska
Po wczorajszym dniu pełnym wrażeń dziś było lajtowo. Wstaliśmy dość późno, ale nie zbyt późno żeby nie złapać busa na Kiry. Pan kierowiec-bombowiec prowadził busa jak bolid Formuły 1. Ale dojechaliśmy. :)
Ludzi mnóstwo, trasa w Dolinie Kościeliskiej ma raczej spacerowy charakter, więc sami pojechaliśmy mocno lajtowo - bez kijów trekkingowych, z jednym plecakiem. Dodatkowo świeże oscypki z chaty gęsto wypełnionej dymem z ogniska dodawały nam sił. Także trasę pokonywaliśmy Szos-Migiem*!
Po tej słonecznej części trasy, z wizytą w jaskini - Smoczej Jamie i Wąwozie Kraków, dotarliśmy do Schroniska na Hali Ornak. Zaczęło się chmurzyć, więc odpoczynku nie było za wiele. Zaczęliśmy szybki powrót do Kirów. Złapała nas burza, ale zakupione w Decathlonie sancho-pancha uratowały nas przed zmoknięciem. Jak to mówią, kto nosi, ten nie prosi. Tej prostej prawdy nie znały całe grupy ludzi, pochowanych przed deszczem pod drzewami i skałami. Na co tylko czekali dorożkaże, którzy kursowali po drodze w tę i nazad, zbierając po kolei wszystkich turistasów.
Dziś był dzień pełen relaksu, ale równie aktywny. Oby tak dalej! :)
* Szos-Mig no tazwa busa, który praktycznie codziennie widzimy na drodze niedaleko naszego pensjonatu, gdy wracamy z wędrówek.
Ludzi mnóstwo, trasa w Dolinie Kościeliskiej ma raczej spacerowy charakter, więc sami pojechaliśmy mocno lajtowo - bez kijów trekkingowych, z jednym plecakiem. Dodatkowo świeże oscypki z chaty gęsto wypełnionej dymem z ogniska dodawały nam sił. Także trasę pokonywaliśmy Szos-Migiem*!
Po tej słonecznej części trasy, z wizytą w jaskini - Smoczej Jamie i Wąwozie Kraków, dotarliśmy do Schroniska na Hali Ornak. Zaczęło się chmurzyć, więc odpoczynku nie było za wiele. Zaczęliśmy szybki powrót do Kirów. Złapała nas burza, ale zakupione w Decathlonie sancho-pancha uratowały nas przed zmoknięciem. Jak to mówią, kto nosi, ten nie prosi. Tej prostej prawdy nie znały całe grupy ludzi, pochowanych przed deszczem pod drzewami i skałami. Na co tylko czekali dorożkaże, którzy kursowali po drodze w tę i nazad, zbierając po kolei wszystkich turistasów.
Dziś był dzień pełen relaksu, ale równie aktywny. Oby tak dalej! :)
* Szos-Mig no tazwa busa, który praktycznie codziennie widzimy na drodze niedaleko naszego pensjonatu, gdy wracamy z wędrówek.
Etykiety:
Tatry,
wędrówki po górach
Lokalizacja:
Zakopane, Polska
czwartek, 8 sierpnia 2013
Wędrówka 3 - jeszcze prawdziwsze góry
Dzień zaczął się...
Zwycięstwem! Jak Sławek obiecał w poprzednim poście tak zrobił. Dzień rozpoczął się dla niego o godzinie 5. Dzielnie się zebrał i ruszył zająć miejsce w kolejce ustawiającej się do kas na wjazd na Kasprowy Wierch. O dziwo o godzinie 5:30 w kolejce oczekujących był w pierwszej trzydziestce. Wynikało z tego że bez problemu dostaniemy się do pierwszego wagonika.
Ja, Ania, rozpoczęłam swój dzień niego później, bo o 6, ale z równie ważną misją. Zrobienie 6 bułek na drogę i ogarnięcie pokoju zajęło trochę czasu, ale już o 7 stawiłam się pod kolejką i dołączyłam do Sławka.
Na górę wjechaliśmy o 7:20. Widok z kolejki był lekko przerażający, ale i bardzo piękny. Z ciekawostek, to przy końcu trasy okazało się że jakaś zwrotnica się nie przestawiła i stanęliśmy tuż przed samym szczytem, wisząc na linach. Trochę powiało grozą. Kiedy w końcu ruszyliśmy i wydawało się że wszystko będzie ok, drzwi od naszego wagonika nie chciały się otworzyć automatycznie. Pracownicy PKL otworzyli je manualnie, po czym kiedy ludzie zaczęli wysiadać, drzwi zaczęły się samoistnie zamykać. Po tym drugim wydarzeniu byliśmy już trochę nerwowi, ale koniec końców wysiedliśmy z wagonika i byliśmy bezpieczni u góry.
Po sytym śniadaniu (jajecznicy i parówkach) ruszyliśmy na szlak. Czerwonym szlakiem granicznym pomaszerowaliśmy na Świnicę. Po chwili zamieniliśmy czapki z daszkiem na chustki, aby osłonić uszy, bo wiatr ze Słowacji był naprawdę silny. Widoki jeszcze piękniejsze niż dotychczas. Na górze mała przekąska.
W czasie posiłku towarzyszył nam mały przyjaciel. O dziwo, w ogóle się nas nie bał.
Kolejny odcinek naszej trasy ze Świnicy na Zawrat był dość trudny technicznie. Łańcuchy i klamry niejednokrotnie ratowały nam tyłek. Było lekko strasznie, wyczerpująco, ale i satysfakcja po osiągnięciu Zawaratu była duża.
Ku naszemu zaskoczeniu Zawrat nie był kolejną ogromniastą górą na którą musieliśmy się wspiąć. Był tylko i aż przełęczą górską, usytuowaną bardzo wysoko w górach.
Po krótkim relaksie i sesji zdjęciowej, rozpoczęliśmy schodzenie. Tu również nie było łatwo. Przez 75% trasy z Zawratu do Czarnego Stawu Gąsienicowego towarzyszyły nam łańcuchy. I całkiem sporo ludzi, z którymi niełatwo było się mijać na szlaku. My jednak spokojnie, nie bacząc na miny znudzonych niecierpliwców schodziliśmy w dół.
I właśnie z powodu tych trudności technicznych oboje myśleliśmy, że dzisiejszy dzień nie będzie dniem spod znaku "klapeczków" lub "sandałków" w górach. Ależ byliśmy w błędzie. Na naszej trasie, pełnym łańcuchów pojawiła się pani w sandałach z ogromnym plecakiem. Czy Ci biedni ludzie naprawdę nie mają wyobraźni, czy czasem włączają myślenie?
Potem na naszej trasie znaleźliśmy naprawdę piękne i romantyczne miejsce.
Następnie dotarliśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Skwar był tam nieziemski, a błękitna toń wody zachęcała do kąpieli. Ale jak to w górach, kąpiel jest surowo wzbroniona. Musieliśmy obejść się smakiem. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy do schroniska Murowaniec, aby zakończyć wędrówkę późnym wieczorem w Kuźnicach.
Dzień obfitował w wiele wrażeń. Warto było znieść trudy tej wędrówki ;)
Zwycięstwem! Jak Sławek obiecał w poprzednim poście tak zrobił. Dzień rozpoczął się dla niego o godzinie 5. Dzielnie się zebrał i ruszył zająć miejsce w kolejce ustawiającej się do kas na wjazd na Kasprowy Wierch. O dziwo o godzinie 5:30 w kolejce oczekujących był w pierwszej trzydziestce. Wynikało z tego że bez problemu dostaniemy się do pierwszego wagonika.
Ja, Ania, rozpoczęłam swój dzień niego później, bo o 6, ale z równie ważną misją. Zrobienie 6 bułek na drogę i ogarnięcie pokoju zajęło trochę czasu, ale już o 7 stawiłam się pod kolejką i dołączyłam do Sławka.
Na górę wjechaliśmy o 7:20. Widok z kolejki był lekko przerażający, ale i bardzo piękny. Z ciekawostek, to przy końcu trasy okazało się że jakaś zwrotnica się nie przestawiła i stanęliśmy tuż przed samym szczytem, wisząc na linach. Trochę powiało grozą. Kiedy w końcu ruszyliśmy i wydawało się że wszystko będzie ok, drzwi od naszego wagonika nie chciały się otworzyć automatycznie. Pracownicy PKL otworzyli je manualnie, po czym kiedy ludzie zaczęli wysiadać, drzwi zaczęły się samoistnie zamykać. Po tym drugim wydarzeniu byliśmy już trochę nerwowi, ale koniec końców wysiedliśmy z wagonika i byliśmy bezpieczni u góry.
W czasie posiłku towarzyszył nam mały przyjaciel. O dziwo, w ogóle się nas nie bał.
Kolejny odcinek naszej trasy ze Świnicy na Zawrat był dość trudny technicznie. Łańcuchy i klamry niejednokrotnie ratowały nam tyłek. Było lekko strasznie, wyczerpująco, ale i satysfakcja po osiągnięciu Zawaratu była duża.
Ku naszemu zaskoczeniu Zawrat nie był kolejną ogromniastą górą na którą musieliśmy się wspiąć. Był tylko i aż przełęczą górską, usytuowaną bardzo wysoko w górach.
Po krótkim relaksie i sesji zdjęciowej, rozpoczęliśmy schodzenie. Tu również nie było łatwo. Przez 75% trasy z Zawratu do Czarnego Stawu Gąsienicowego towarzyszyły nam łańcuchy. I całkiem sporo ludzi, z którymi niełatwo było się mijać na szlaku. My jednak spokojnie, nie bacząc na miny znudzonych niecierpliwców schodziliśmy w dół.
I właśnie z powodu tych trudności technicznych oboje myśleliśmy, że dzisiejszy dzień nie będzie dniem spod znaku "klapeczków" lub "sandałków" w górach. Ależ byliśmy w błędzie. Na naszej trasie, pełnym łańcuchów pojawiła się pani w sandałach z ogromnym plecakiem. Czy Ci biedni ludzie naprawdę nie mają wyobraźni, czy czasem włączają myślenie?
Potem na naszej trasie znaleźliśmy naprawdę piękne i romantyczne miejsce.
Następnie dotarliśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Skwar był tam nieziemski, a błękitna toń wody zachęcała do kąpieli. Ale jak to w górach, kąpiel jest surowo wzbroniona. Musieliśmy obejść się smakiem. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy do schroniska Murowaniec, aby zakończyć wędrówkę późnym wieczorem w Kuźnicach.
Dzień obfitował w wiele wrażeń. Warto było znieść trudy tej wędrówki ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)