Zwycięstwem! Jak Sławek obiecał w poprzednim poście tak zrobił. Dzień rozpoczął się dla niego o godzinie 5. Dzielnie się zebrał i ruszył zająć miejsce w kolejce ustawiającej się do kas na wjazd na Kasprowy Wierch. O dziwo o godzinie 5:30 w kolejce oczekujących był w pierwszej trzydziestce. Wynikało z tego że bez problemu dostaniemy się do pierwszego wagonika.
Ja, Ania, rozpoczęłam swój dzień niego później, bo o 6, ale z równie ważną misją. Zrobienie 6 bułek na drogę i ogarnięcie pokoju zajęło trochę czasu, ale już o 7 stawiłam się pod kolejką i dołączyłam do Sławka.
Na górę wjechaliśmy o 7:20. Widok z kolejki był lekko przerażający, ale i bardzo piękny. Z ciekawostek, to przy końcu trasy okazało się że jakaś zwrotnica się nie przestawiła i stanęliśmy tuż przed samym szczytem, wisząc na linach. Trochę powiało grozą. Kiedy w końcu ruszyliśmy i wydawało się że wszystko będzie ok, drzwi od naszego wagonika nie chciały się otworzyć automatycznie. Pracownicy PKL otworzyli je manualnie, po czym kiedy ludzie zaczęli wysiadać, drzwi zaczęły się samoistnie zamykać. Po tym drugim wydarzeniu byliśmy już trochę nerwowi, ale koniec końców wysiedliśmy z wagonika i byliśmy bezpieczni u góry.
W czasie posiłku towarzyszył nam mały przyjaciel. O dziwo, w ogóle się nas nie bał.
Kolejny odcinek naszej trasy ze Świnicy na Zawrat był dość trudny technicznie. Łańcuchy i klamry niejednokrotnie ratowały nam tyłek. Było lekko strasznie, wyczerpująco, ale i satysfakcja po osiągnięciu Zawaratu była duża.
Ku naszemu zaskoczeniu Zawrat nie był kolejną ogromniastą górą na którą musieliśmy się wspiąć. Był tylko i aż przełęczą górską, usytuowaną bardzo wysoko w górach.
Po krótkim relaksie i sesji zdjęciowej, rozpoczęliśmy schodzenie. Tu również nie było łatwo. Przez 75% trasy z Zawratu do Czarnego Stawu Gąsienicowego towarzyszyły nam łańcuchy. I całkiem sporo ludzi, z którymi niełatwo było się mijać na szlaku. My jednak spokojnie, nie bacząc na miny znudzonych niecierpliwców schodziliśmy w dół.
I właśnie z powodu tych trudności technicznych oboje myśleliśmy, że dzisiejszy dzień nie będzie dniem spod znaku "klapeczków" lub "sandałków" w górach. Ależ byliśmy w błędzie. Na naszej trasie, pełnym łańcuchów pojawiła się pani w sandałach z ogromnym plecakiem. Czy Ci biedni ludzie naprawdę nie mają wyobraźni, czy czasem włączają myślenie?
Potem na naszej trasie znaleźliśmy naprawdę piękne i romantyczne miejsce.
Następnie dotarliśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Skwar był tam nieziemski, a błękitna toń wody zachęcała do kąpieli. Ale jak to w górach, kąpiel jest surowo wzbroniona. Musieliśmy obejść się smakiem. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy do schroniska Murowaniec, aby zakończyć wędrówkę późnym wieczorem w Kuźnicach.
Dzień obfitował w wiele wrażeń. Warto było znieść trudy tej wędrówki ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz