czwartek, 8 września 2011

Aeropuerto de Alicante

Siedzimy sobie juz na lotnisku czekajac, a moze raczej koczujac na samolot, wylatujacy o 7 rano. Juz niedlugo... W marzeniach mamy juz pociag do Elblaga, ciepla kapiel w domowej wannie i domowy obiadek Mamusi :) Do zobaczenia!

środa, 7 września 2011

Afryka dzika!

To chyba najlepszy opis naszego spotkania z innym, nowym, nieznanym dotąd kontynentem. Dzień zaczęliśmy jeszcze zanim zapiał pierwszy kur w polskiej wsi. Dojście plażą do Tarify z naszego kempingu było bardzo malownicze. Zajęło nam ono godzinę, przeprawialiśmy się przez rzekę- Rio Jara, która wpływa do oceanu, przeżyliśmy małą burzę piaskową i chyba co najmilsze, podziwialiśmy wschód słońca. Sama odprawa odbyła się szybko i sprawnie. Rejs także bez większych komplikacji i przyjaźni z workiem :-). Afryka przywitała nas słońcem, pełnym słońcem o godzinie 7:45. Było gorąco! Po wyjściu przejął nas przewodnik, którego przez dalszą część wizyty w Afryce. Bez niego chyba nie wystawilibyśmy nosów z promu. Na początku pojechaliśmy autobusem na spotkanie z tutejszymi dawnymi samochodami- dromaderami. Każde z nas miało małą przejażdżkę z tymi niezwykłymi zwierzętami. Kolejno krótki spacer po najbezpieczniejszej części miasta. Dla mieszkańców niezbędnych do życia jest 5 rzeczy: piekarnia, fontanna, szkoła, a na dwa kolejne ogłaszamy konkurs. Nagrodą jest pocztówka z Maroka. Po spacerze przyszedł czas na posiłek z tradycyjnej kuchni marokanskiej. Była zupa o nieznanych nam składnikach, kabaczety, kuskus z kapusta i chyba kurczakiem oraz herbatka z mięty. Oprócz tego było też piwo i cola, ale tutaj spotkaliśmy się z nielada zaskoczeniem. Wszystko, oprócz napoi było w cenie. Na zakończenie posiłku, przy dźwiękach lokalnej muzyki, zostaliśmy poproszeni o zapłatę za napoje. Wszystko fajnie, ale nikt nas wcześniej nie uprzedził. Tu zaczęła się nasza przygoda z tamtejsza kulturą. Kolejnym punktem wycieczki był ogromny sklep z dywanami, w różnych rozmiarach, ręcznie wiązanymi, poszewkami na poduszki i obrusami. Jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie dywany wykonuje się taką techniką. Stąd, jak łatwo się można domyślać cena jest astronomiczna. Za obrus na przeciętnej wielkości stół życzą sobie 256 euro. Oczywiście cena do negocjacji. :-) Potem udaliśmy się do tutejszej apteki. Było kolorowo, a moc zapachów atakowała nas zewsząd. Doktor Żywago, znający nawet język polski, zabawiał nas ukazując tutejsze leki na wszystko. Były maści na reumatyzm, kremy na zmarszki, inicjatory na astmę, no i marokańska wiagra. Dla każdego coś miłego. Pewne Amerykanki tak uwierzyły w skuteczność leków, że nie zauważyły podstępności doktorka. Po zakończonych zakupach kazał sobie zapłacić 70 euro, a ostatecznie 50. Jakby tego było mało od razu po wyjściu z apteki obskoczyli nas miejscowi sprzedawcy: nakryć głowy, dywanków i misek, zegarków, bębenków, naszyjników i bransoletek i czego tam sobie jeszcze chcecie. Mimo prób odmowy w trzech językach, kolejne ich fale napływały. W desperacji, schroniliśmy się w bliskim otoczeniu naszego przewodnika. Nagle rozległy się nawoływania do modlitwy, zaś my skierowaliśmy się spowrotem na prom. Byliśmy bezpieczni. Wniosek - na egzotyczne wyprawy tylko z przewodnikiem. Kropka. Jutro wyruszamy w drogę powrotną.

poniedziałek, 5 września 2011

Tarifa :-)

Dziś po wymeldowaniu się z hotelu ruszyliśmy w dalszą podróż. Autobus dowiozł nas do Tarify, malowniczą drogą wzdłuż najpierw kawałka Morza Śródziemnego, kolejno wzdłuż Oceanu Atlantyckiego. Tak, tak nie byle co! :-) Przemiła Pani w informacji turystycznej na nasze pytanie o rozbicie się gdzieś na plaży na dziko odpowiedziała, że normalnie jest to zabronione, ale wskazała nam na mapie miejsce, gdzie możemy bez przeszkód przenocować. Po trudzie wędrówki w skwarze, kto tu nie był niech nie marudzi, że w Polsce jest gorąco, dotarliśmy do przefajnego pola namiotowego. Niestety nie śpimy sobie romantycznie na plaży, bo ilość rzeczek i jeziorek na plaży odwiodła nas od tego pomysłu. Tu w Rio Jara jest prysznic, są toalety, supermarcat, bar i bransoletki na nadgarstki. To ostatnie to oczywiście że względów bezpieczeństwa, aby po polu nie kręcili się obcy. :-) Dzień spędziliśmy pod znakiem kąpieli wodnych i słonecznych oraz czytania książki, słuchania muzyki i jedzenia. Pełen luz! Wakacje pełną parą. Jutro kolejny dzień leniuchowania na plaży i kąpieli w oceanie. Pozdrowienia! Ps. A pojutrze Afryka- piękna i dzika.

niedziela, 4 września 2011

Gibraltar - filery Herkulesa, stutonowe dzialo i konstabl w charakterystycznej angielskiej czapce

Widzimy juz Afryke! Jest troche zamglona, lekko rozmyta, ale wyraznie majaczy na horyzoncie. Gibraltar to malenki skrawek ladu czesciowo wydarty morzu. No i oczywiscie skala gibraltarska, tu znana po prostu jako "The Rock".
Plus malej przestrzeni jest taki, ze po prawej stronie mamy Atlantyk, po lewej Morze Srodziemne, za soba hiszpanskie gory, jakies dwadziescia kilometrow przed soba Afryke, zas nad soba - wspaniale slonce. :)
Zbyt dlugo tu nie posiedzimy - w srode czeka zarezerwowana wycieczka do Maroka.
Jestesmy na terenie Zjednoczonego Krolestwa, wiec jak to mowia: Stay tuned!
Skałę, a więc to co najwazniejsze z całego Gibraltaru zwiedziliśmy taksówką. Było taniej i szybciej, więc czemu nie pobyc czasem wygodnym ;) Było kilka przystanków, na każdym wszystko co nas otaczało było piękne. Poniżej kilka próbek: Filary Herkulesa
Jaskinia św. Michaela
Apes - czyli jedyne europejskie małpy
Tunele
Stutonowe działo
Point Europa

piątek, 2 września 2011

Malaga

Dotarlismy do Malagi! W sumie to nie osiagniecie, poniewaz przyjechalismy pociagiem, no ale zawsze to cos. ;) Przy okazji zgapilismy sie i wykupiono nam bilety na druga klase o nazwie Turistas i musielismy pojechac odrobine drozsza klasa Prefenta. Generalnie wszystko bylo ladnie, z klasa, do momentu, gdy pojawila sie hiszpanska rodzinka z dwiema malymi dziewczynkami, ktore darly sie, ganialy, bily, calowaly, smiecily. No wszedzie ich bylo pelno po prostu. I wszedzie je bylo slychac. Ale i tak nie ma co porownywac tego do komfortu podrozowania autostopem. ;) Podroz trwala 13 godzin, co biorac pod uwage, ze pokonalismy ponad tysiac kilometrow, jest niezlym wynikiem. Oczywiscie byly super - mega szybkie pociagi, ale kosztowaly dwa razy tyle, co nasz. Takze koniec koncow, do Malagi dotarlismy o dziewiatej wieczorem. Na noc zatrzymujemy sie w Malaga Backpackers Residence. Fajne miejsce, ale nie zdazymy sie tu zadomowic, bo jutro rano jedziemy stopem do Gibraltaru. Oczywiscie wczesniej jeszcze trzeba sie wydostac z miasta na wylotowke, ale w tym pomoze nam hitchwiki.org. Pozdrowki!

czwartek, 1 września 2011

Barcelona w sloncu na plazy

Ostatnie trzy dni spedzilismy w pieknej Barcelonie. Zwiedzania nie bylo tak wiele jak w poprzednich stolicach, bo jestesmy juz co nie co zmeczeni :) Pierwszego dnia tylko kapiel w Morzu Srodziemnym! Tak slonej wody nie widzielismy jeszcze nigdy, a na pewno nie smakowalismy ;) Co wiecej nasza uwage zwrocily wszechobecne obnazone kobiece piersi. Hostel w ktorym spalismy nie wydal nam sie dostatecznie schludny, takze nastepnego dnia opuscilismy komune i popedzilismy do Pension Miami. Tam przywitala nas klimatyzacja i blogi odpoczynek w ludzkiej temperaturze, a takze brak szpary w drzwiach od lazienki i sypialni :P . Pierwszy dzien naszego pobytu spedzilismy na malej eksploracji Barcelony. Rozpoczelismy w Akwarium przy porcie.
Tam spedzilismy przemile chwile w klimatyzowanym pomieszczeniu wsrod egzotycznych rybek i innych ¨plywakow¨. Kolejno rejs statkiem po porcie
, podziwianie widokow z wiezy Kolumba. Po takich atrakcjach troszke zglodnielismy (szczegolnie Ania - bo z Bakiem sie tylko je i je ;) ). Wstapilismy do przemilej knajpki, gdzie za caly obiad zaplacilismy jedyne 9,90 Euro! Potem oczywiscie plaza, ale opalania zero, bo bylo juz dosc pozno. Jedynie kapiel w morzu i powrot do hotelu. Kolejny dzien stal pod znakiem zwiedzania. Sagrada Familia zauroczyla nas swoja prostota, przeslaniem plynacym z kazdego kawalka budowli oraz fantastyczna wizja Gaudiego!
Idac dalej tropem geniuszu Gaudiego, pojechalismy do Park Guell. Takigo piernikowego parku nie widzielismy nigdzie, idealne miejsce na randke ;) Camp Nou! To byl nasz kolejny cel. Niestety stadion zwiedzilismy tylko z zewnatrz i wstapilismy do Mega Store FC Barcelony.
Dzisiejszy dzien to juz szczyt lenistwa! Przeszlismy sie Rambla, tj. najbarzdiej znana ulica, gdzie zycie chyba nigdy nie ustaje. Chodnik wylozony jest z plyt tak, ze ma sie wrazenie falujacej oprzestrzeni pod stopami. Potem opalanie: Kochanie przerzuc boczek! :) Kapiele w morzu i slodkie nic nie robienie :D Teraz zrobilismy zakupy na jutrzejsza dluga droge i zabieramy sie za kupowanie biletow. Trzymac kciuki, zeby nie bylo takiej gafy jak w Paryzu. PS. Ania zaliczyla sesje ! Zero poprawek. Cud nad Wisla :)

środa, 31 sierpnia 2011

Barcelona do Gibraltar

Pojutrze (lub moze jutro) jedziemy pocigiem do Malagi (wiemy, troche oszustwo, ale juz jestesmy znuzeni stopem po przebojach na drodze z Paryza do Barcelony i chcemy jak najszybciej lezec i smazyc dupki na plazy). Wiecej zdjec moze z Malagi. Teraz mykamy do pokoju z klimatyzacja, bo tu na zewnatrz sie nie da wytrzymac. Pozdrawiamy i calujemy, Ania i Slawek

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Barca

Dzis dzien zaczal sie dla nas bardzo wczesnie, bo o 4.30. Do prawie samej Barcelony dojechalismy na dwa tiry z Polakami wiozacymi indyki do Hiszpani. Poprzednniego dnia urzadzili nam prawdziwa uczte - indyk z cebulka i chlebkiem - pycha! Kolo Barcelony bylismy ok. 12, potem juz tylko pociag za 2,50 az do samiuskiej Barcelony. Tu powitala bardzo piekna pogoda, my + duze plecaki + lejacy sie zar z nieba rowna sie duzo potu i uzupelniania plynow.
Kolejno szukalismy schronienia, az wreszcie trafilismy na prywatny hostel w mieszkaniu Peppera. Szalu nie ma ale jedna noc przetrzymamy, a jutro zmieniamy lokum i wyruszamy na podboj Barcelony. Pozdrawiamy! Ps. Dzis odbyla sie pierwsza kapiel w Morzu Srodziemnym i wykonane zostalo nasze zdjecie z palma. Plan minimum wykonany - ;)

sobota, 27 sierpnia 2011

W drodze do Barcelony

W przeddzień naszego wyjazdu, odkryliśmy z Anią fajna stronę, hitchwiki.com. Tak łatwo jak na stronie nam nie poszło, ale obecnie, po pokonaniu około 450 km, znajdujemy się niedaleko Lyon'u. Zatrzymaliśmy się w schludnym i niedrogim hotelu Formula 1. A jutro w dalszą drogę do Barcelony.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Luwr, Notre Dame, Luk triumfalny, Chamse elysees i walka z jedynym slusznym jezykiem

Dzis znow bylo intensywnie mimo postanowienia, ze zwalniamy! Wstalismy okolo 8, ale zebranie sie zajelo nam mnoooostwo czasu. Kiedy juz zroblilismy kanapki, opublikowalismy zdjecia i zrobilismy cala mase innych potrzebnych rzeczy - postanowilismy wyruszyc ku sloncu, zwiedzajac Paryz! Na poczatek wybralismy sie do Luwru. Tak przeogromnego palaco-muzeum nie widzielismy jeszcze nigdy.
Nagromadzenie dziel sztuki z roznych epok, w jednym miejscu to nielada gratka dla koneserow, ale tez dla prostych ludzi - takich jak MY :) Widzielismy na wlasne oczy Wenus z Milo (niezly brzuszek)
, Mona Lisa (przy innych obrazach z epoki, zadziwiajaco maly obraz)
, Statue Ramzesa II.
Potem przyszedl czas na Notre Dame. Wzielismy jednego audioguida, ale okazal sie niestety dosyc nudny. Ogolnie Notre Dame to... taki duzy kosciol, nic szczegolnego. No moze poza imponujacymi rozetami i skarbami, w tym fragmentami krzyza Jezusa i chyba encyklika Jana Pawla II.
W tym momencie dopadl nas ON. Probowalismy sie przed NIM uchronic przy pomocy recznie robionych kanapek, jednak koniec koncow przyparl nas do muru. ON - zly, natretny glod. W zwiazku z tym, w celu ostatecznej defensywy, ucieklismy do pobliskiej knajpki. Mimo przeszkod, w postaci jedynie francusko - jezycznej obslugi i zupelnie nieznanego i tajemniczego dla nas sposobu podania wina, opedzilismy sie przed NIM, znaczy glodem i moglismy cieszyc sie atmosfera paryskiej knajpki, pelnej gwaru rozmow, przy dzwiekach radosnej imporowizacji, granej na zywo na fortepianie. Najedzeni, moglismy udac sie na Avenue des Champs-Élysées, by oddac sie nieskrepowanemu szalowi zakupow. No dobra, moze nie takiemu nieskrepowanemu, bo chyba nie ma drozszego miejsca w Paryzu. Ania kupila pasek - zawsze cos, prawda?
Joe Dassin - Les Champs-Élysées
W taki sposob doszlismy pod Luk Triumfalny, zbudowany na polecenie Napoleona dla uczczenia francuskich zwycieztw. Pali sie pod nim ogien na grobie nieznanego zolnierza z czasow I Wojny Swiatowej. Obecnie, na gore prowadza schody do tarasu widokowego, z ktorego roznosi sie imponujacy widok na spora czesc Paryza, w tym na Wieze Eiffla. Co prawda, dla zrobienia zdjecia na tle podswietlonej Wiezy, musielismy specjalnie wspiac sie po schodach drugi raz, ale kto by sie tym przejmowal! :)
Dzisiaj ostatni dzien zwiedzania, a jutro, gdy kury zapieja, wyruszamy na poludnie - ku sloncu i slonecznej Barcelonie!

Fotki

Dodalismy zdjecia do poprzednich postow. Zapraszamy do ogladania! :) My ruszamy na podboj Paryza!!! Ps. Przepraszamy za brak polskich liter, ale samo pisanie na francuskiej klawiaturze jest juz nie lada wyzwaniem. ;)

środa, 24 sierpnia 2011

Paris :-)

Dziś od rana w biegu, pełni niepokoju. Tak wyglądał początek naszego dnia. Wczoraj chcąc kupić bilety na autobus do Paryża, popełniliśmy błąd, który mógł nas kosztować 50 euro, a na pewno poskutkował niemałą ilością nerwów. Otóż podczas rezerwacji oczywiście wybraliśmy również godzinę odjazdu autobusu. Pech chciał, że w tym momencie zmienił się język strony i zaznaczyliśmy godzinę 7:00... PM. I tak oto staliśmy się posiadaczami biletów na wieczór, zamiast na rano. Na szczescie udało sie wszystko odkręcić i szczęśliwie znaleźliśmy się w Paryżu. Po krótkim poszukiwaniu drogi odnaleźlismy się w czasie i przestrzeni i dojechaliśmy do naszego celu-wieży Eiffela.
Żeby nie było zbyt łatwo nasze plecaki okazały się zbyt duże, bilety straciły ważność przez spóźnienie naszego autobusu, a kolejka do kas powiększała się z minuty na minutę. :-) Pospieszylismy na poszukiwania przechowalni bagażu, co okazało się nielada wyzwaniem, po pierwsze w centrum, po drugie w czasach zagrożonych terroryzmem. W końcu udało się przeszliśmy kontrolę i tak staliśmy się wolni od bagażu, a poruszanie stało się szybsze.
Po powrocie pod wieżę, stało się jasne, że jesteśmy spóźnieni na obie nasze godziny Na szczęście pan strażnik okazał się bardzo miły i bez problemów weszliśmy do środka. Widoki z góry cudowne, przeżycie niezapomniane, kto nie był niech żałuje.
Po powrocie na ziemię z krainy prawie w chmurach, postanowiliśmy oddać się rozkosznej chwili odpoczynku pod wieżą. Chciałoby się powiewieć chwilo trwaj wiecznie!
No cóż trzeba było się zbierać i wzruszać do domu naszego hosta. Teraz już leżymy grzecznie w łożeczkach. Ciąg dalszy opowieści z pobytu w Paryżu już jutro. Dobrej nocy!

Brussel

Brukselski poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Nawałnica, która przeszła nad miastem, z towarzyszącymi jej jasnymi jak ogromne światła latarni błyskami, to było coś czego słowami pięknej polszczyzny opisać nie można. Nie marnując bezczynnie czasu, zrobiliśmy kanapki na cały dzień zwiedzania, urządziliśmy wielkie pranie i czekaliśmy na zakończenie wyładowań atmosferycznych :)
Kiedy nastała chwila jasności, czym prędzej wybiegliśmy z domu żegnając się z Gertem, który opuszczał nas ze smutkiem, a rozpoczynał z wielką radością swój urlop :). Zaopatrzeni w kurtki przeciwdeszczowe, najlepsze buty na angielską (lub jak miejscowi mówią - typowo belgijską) pogodę - sandały i raincover ruszyliśmy w stronę Centrum.
Grand Place - to był nasz pierwszy większy cel zwiedzania. Przepiękne budynki okalające potężny plac, bogate złocenia
i sklepiki z pralinkami, żyć nie umierać!
Manneken Pis - Sikający chłopiec
, który jak się dowiedzeliśmy, w tak młodym i niedojrzałym wieku posiada już swoją, równie frywolnie siusiającą dziewczynę, to urokliwa fontanna na rogu dwóch niewielkich uliczek, oferujących ponad 300 gatunków słynnych gatunków belgijskiego złocistego napoju.
Kolejnym kuszącym nas już z daleka widokiem było Atomium, ze swoimi przepięknie lśniącymi w słońcu, po wielkiej nawałnicy, kulami. Ceny nie napawały optymizmem, lecz bez chwili zastanowienia zakupiliśmy bilety na Atomium i Mini-Europe + audioguide. Historia związana z tą wybudowaną początkowo tylko na Expo 58 bryłą - Atomium, jest naprawdę ciekawa. A wszystko to wiemy z niedocenianych często przez nas audioguide'ów :)
W Mini-Europe przebyliśmy całą naszą trasę, zwiedzając zabytki stolic i innych mniejszych miast europejskich. Nasza podróż trwać ma 3 tygodnie, a w Mini-Europe zobaczyliśmy wszytsko w 2 godziny. Czy jest sens więc jechać dalej ? :> TAK!
Parlament Europejski - monumentalna, oszkolna budowla, powiewające falgi wszystkich państw europejskich. Wytwornie, okazale, ale z klasą.
Potem zadzowniła do nas Ania z wieściami o wieczornym wyjściu na frytki i piwo, czyli belgijskie przysmaki, więc szybciutko postanowiliśmy wracać do naszej posiadłości :>
Lekkim spacerkiem, ale żwawo, mijając Łuk Triumfalny i piękny, duży park nieopodal wsiedliśmy do metra, a z tamtąd już tylko pół godziny i zobaczyliśmy się z Anią.
Wieczór spędziliśmy pod znakiem frytek z przeróżnymi smakami sosów i piwkiem z browarów starych zakonników. Jednak stara receptura to jest to. 9% a w ogóle nie czuć że coś się spożyło ;P
Żegnamy się z Brukselą, a jutro już wyruszamy do Paryża. I tu uwaga dobra wiadomość mamy Hosta - Frederic - Thank You!
Podsumowując dzisiejszy dzień: Kochamy miasta, szczególnie stolice, posiadające więcej niż jedną linię metra! Ten środek komunikacji ratuje życie, przyspiesza zwiedzanie.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Ciekawostki z drogi :)

Zaczęło się nieźle. Lot do Dortmundu odbył się bez przeszkód :) Wylądowaliśmy i mieliśmy się nieźle, dopóki nie osiągnęliśmy punktu startowego. Szło słabo, bardzo słabo, tak że koniec końców wylądowaliśmy w polu, tuż koło trzy-gwiazdkowego hotelu IBIS, my i nasz namiot.
Tak zakończyliśmy pierwszy dzień naszej podróży. Rankiem, pełni nadziei, ruszyliśmy dalej. Szło nieźle. Pierwszy był koleś, który specjalnie dla nas zboczył z kursu. Kolejno Kurd, który wiózł mięso na kebaby do Holandii, miał żonę Polkę, więc szybko nawiązaliśmy kontakt. Następnie czarnoskóry miłośnik plaży o wyglądzie koszykarza, który podwiózł nas na autostradę do Amsterdamu oraz przemiła młoda, przyszła mama, jadąca do znajomej. Po godzinie kluczenia po mieście i całkiem sporym spacerku, trafiliśmy w końcu na pole namiotowe. Mycie, jedzienie i spanie - to był nasz plan na dalszą część dnia. Niedziela stała pod znakiem zwiedzania. Polecamy Canal Cruise, przybliżające historię miasta, a także będące miłą wycieczką, pozwalającą spojrzeć na stare miasto z innej perspektywy.
Miło wspominamy również wizytę w muzeum Madame Tussauds z pokojem strachów w klimacie statku pirackiego oraz z figurami sławnych osób wszelkiej maści. Angelina Jolie była celem Ani. Nie omieszkała zrobić sobie z nią zdjęcia.
Kolejno pojechaliśmy do galerii van Gogh'a. Na nas zrobiły tylko wrażenie "Słoneczniki". Maciejka będzie zawiedziona, ale co zrobić, Kochana raj dla Ciebie, Twoich oczu i kubków sztuki ;) Przed Galerią, tuż nieopodal sławnego napisu 'I amsterdam', leżeliśmy na zielonej trawce brzuszkami i wentylkiem do góry! Było cudownie.
Po chwili namysłu, okazało się, że wyczekiwane przez Sławka miejsce - NEMO - centrum techniki, jest czynne jeszcze tylko godzinę.
W pośpiechu pojechaliśmy tam i pobawiliśmy się na urządzeniach zgromadzonych w tymże centrum. Cudowne miejsce dla dzieci, poznających świat. Serdecznie polecamy! Po zabawie zgłodnieliśmy, więc najwyższy czas było udać się coś zjeść, wylądowaliśmy w Tommy Steak. Bardzo fajna knajpka, polska obsługa, wyśmienite jedzenie w dobrej cenie! Pyyyyyyyyyyyyycha! Red Light Disctrict - dużo półnagich panieniek z okienek, ale dla każdego coś miłego. No i jeszcze parada transwestytów ;)
Tak zakończyliśmy główny dzień zwiedzania Amsterdamu. Było fajnie, niecodziennie, frywolnie, fantastycznie!
Poniedziałek zaczęliśmy wcześnie! Jak na spokojny urlop za wcześnie ;P Po spakowaniu się ruszyliśmy w drogę i to był nasz błąd! :) Koleś z pola namiotowego wskazał nam cudownie drogę, jednak nie w naszą stronę! Potem Brazylijczycy - mili, ale także daliśmy się wpuścić w maliny! Ach co za dzień! Kolejno 3 h na stacji benzynowej koło Amsterdamu. Zero szans, ale wreszcie pojawił się Holender, który ni w ząb nie mówił po angielsku. Powtarzał tylko jak mantra - Eindhoven - było śmiesznie, ale w końcu udało nam się wysiąść z jego cudownie zaśmieconego samochodu. Obrzydlistwo! Belgowie są cudni - łapanie stopa w Belgii było proste, do momentu Antwerpii. Tam na stacji spędziliśmy kolejne 2 h. Ale sprzedawca aut uratował nas od noclegu na stacji :) Fura (lekko uszkodzona), komóra (z zeszłego wieku) i skóra (solarka) to było coś, co od razu przykuło naszą uwagę i bez zastanowienia wsiedliśmy do budy! Bruksela oczarowała nas swoją bliskością. Teraz siedzimy z Anią i Gert'em popijając polską Żubrówkę, zajadając chińskie jedzonko! Jest miło, sympatycznie, szlifujemy angielski :) Jutro zaczynamy zwiedzanie! Podróż życia trwa! :D

piątek, 19 sierpnia 2011

Zaczynamy!


Nieudane lapanie stopa pod Dortmundem :(

wtorek, 2 sierpnia 2011

Jesteśmy, żyjemy :)

Wiele się ostatnio działo, ale teraz wszystko wróciło do normy. Ja odbywałam praktyki w Alstomie (serdeczne uściski dla Kolegów, którzy mam nadzieję czytają bloga ;) ), a Sławek walczył o usprawnienie samochodowego nabytku Clio, rejestrację i inne bajery. Od tej pory jesteśmy zmotoryzowani! Juhuuuuuuuuuuuuuuuuu!
Weekendowo jedynie mogliśmy się oddać pasji podróży.
Cały czas wysyłaliśmy też maile z zapytaniem o couch'owanie nas. Do tej pory nie dostaliśmy ani jednej pewnej odpowiedzi :(. Spośród miliona wysłanych zapytań odpowiedziano nam może na pół miliona, z czego z 5 ma status 'MAYBE'.
Trochę się tym zmartwiłam, ale jeszcze będziemy próbować nie poddając się tak łatwo. Może ktoś z czytajacych ma jakieś przydatne wskazówki, jak zainteresować sobą couch'a i sprawić, że z miłą chęcią się nami zaopiekuje :P
W lipcu, przez dwa dni, miałam przyjemność hostować piwnie, muzycznie i bilardowo, przyjaciela z Couchsurfing.com - Gina z Holandii. Best wishes for You Gino, and thank you for the great time we spent together. :)

Chyba obydwoje czujemy już smak wyprawy, a ostatnie już w sumie dni pozostałe nam w nieco szarej i mokrej Polsce, potwierdzają trafność wyboru kierunku podróży.
Do napisania niedługo!

sobota, 2 lipca 2011

Kupowania biletów ciąg dalszy

Nadal nie możemy dojść z Anią do porozumienia jak przeprowadzić trasę Paryż - Barcelona. Ja myślałem o najwyższym wiadukcie na świecie w Millau, Ania zaś o Pirenejach. W związku z tym, ustaliliśmy zgodnie, że pomijamy tą część planowania. Problem rozwiązany - TA DAM! :)

Kupiliśmy bilety powrotne z Alicante. Chyba, bo w trakcie zatwierdzania transakcji przez Internet, naszym oczom ukazał się komunikat - "Sesja zablokowana, nie wiadomo, czy pieniądze zostały pobrane, czy rezerwacja zapisana. Możesz sprawdzić maila, ale i tak jesteś w ciemnej i głębokiej ... duuupie". Na szczęście nerwowe chwile oczekiwania na wiadomość poczty elektronicznej zakończyły się szczęśliwie gromkim okrzykiem radości "Jednak mamy bilety na powrót - nie jesteśmy w pupie!". Co nie zmienia faktu, że strona RyanAir jest do bani. Koniec, kropka.


W poszukiwaniu inspiracji, Ania zakupiła książkę Marka Kamińskiego "Wyprawa". Ponoć trochę o podróżowaniu, sporo o psychice i motywacji. Takie tematy. Zobaczymy jaki będzie miało to wpływ na moją Drugą Połówkę - jak spływająca woda na kaczkę, czy lewy sierpowy na Rocky'ego Balboa.

czwartek, 30 czerwca 2011

Przygotowania c.d.

Wczoraj spędziliśmy kilka godzin na obmyślaniu wyjścia na trasę, zaraz po przylocie do Dortmundu. Z pomocą przyszedł Google Maps.

Wyświetl większą mapę
To jest niesamowite, ze w dzisiejszych czasach możemy zobaczyć miejsce w które jedziemy. To bardzo pomocna sprawa.
Plan dotarcia na stację Westfalen jest krótki. Z lotniska w prawo, aż do salonu Opla, a potem przebijamy przez krzaki, docierając do celu tj. stacji :) O ile nie będzie płotu - plan idealny!
Udało nam się rownież obczaić najlepszą trasę do Amsterdamu. Jesteśmy pełni nadziei, że przemierzenie trasy około 250 km jak na niemieckie warunki to bułka z masłem i już tego samego dnia po lądowaniu, późnym wieczorem będziemy w Amsterdamie.
Kolejno trasa powiedzie nas do Brukseli, Paryża, Millau (najwyższy most na świecie). Na tym ustalenia się skończyły. :) Nie starczyło czasu, a i jak na Sławka to zrobiliśmy dużo. W ostatnim Jego poście mi posłodził, ale nie okłamał nikogo. Ja chyba najbardziej z podróży lubię planować, samą podróż :D !
Codziennie sprawdzamy też ceny biletów na samolot powrotny. Dopóki nie ustalimy jakiejś wstępnej wersji trasy, nie chcemy nic rezerwować na powrót.
Od Oli, mojej kuzynki, padła propozycja sprawdzenia połączeń promami z południa Hiszpanii, Tarify, do Maroka. Kusząca propozycja stanąć na ziemi afrykańskiej, co nie? Ale zobaczymy. Na razie znalazłam całodzienne zwiedzanie Tangeru, w cenie prom z Tarify do Tangeru i z powrotem, zwiedzaniem miasta zza szyby autokaru i obiad kuchni marokańskiej za 60 Euro. Cena nie zachęca, ale Afryka piękna i dzika czeka!
Więcej informacji w krótce ...

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Bilety na lot

Dziś zakupiliśmy bilety na lot z Poznania do Dortmundu :D . Chcemy uniknąć przebijania się trochę przez Polskę, a jednocześnie przyśpieszyć trochę zdobywanie Europy! Przez lekki dopalacz czasowy i odległościowy z pomocą samolotu, będziemy mogli spędzić więcej czasu w jakimś mieście, albo nadgonić ewentualną obsuwkę na trasie.
Wykorzystano materiały: screen z Google Maps, logo wizzair.com, logo pkp.pl
Do Poznania możemy dostać się dzięki hojności naszego PKP, ufff już sam kontakt z infolinią przyprawił mnie o ciarki, ale dałam radę. To niebywałe, że zwykły podróżny jest lepiej poinformowany od tych informatorów z infolinii. Koszt to całe 23 złote polskie. Koszt biletu lotniczego dla dwóch osób to 328.00 PLN ( w tym : Cena biletu- 68.00 PLN, Opłata za obsługę pasażerów- 70.00 PLN, Opłata za bagaże- 136.00 PLN oraz Opłata za rezerwację- 54.00 PLN).
Na głowę podróż z Elbląga do Dortmundu wynosi 187 zł. Magicznie piękna liczba :P
Vamos!

Taka podróż to nie hop-siup!

Dla wszystkich, którzy sobie myślą, że przygotowanie się do takiej wyprawki to kaszka z mleczkiem - pakujemy plecak i idziemy - muszę stanowczo zaprotestować! Zaczęliśmy dopiero ogarniać temat z Anią i już maluje się całkiem sporo smakowitych drobiazgów:

  1. Dokładny termin. Prawdopodobnie będziemy chcieli wystartować z Niemiec, po wykonaniu malowniczego przelotu z Polski samolotem którejś z tanich linii lotniczych. Wrócić również będziemy chcieli samolotem, co pociąga za sobą book'owanie biletów i precyzyjne określenie terminu, od którego nie będzie już później odwrotu.
  2. Trasa. Kilka wariantów na wypadek absolutnego zera problemów (mało prawdopodobne), małych problemików (nadal mało), dużych kłopotów (możliwe) i mega-poważnych tarapatów (zgodnie z regułami Murphy'ego - najbardziej prawdopodobne). Co by się nie działo - przecież trzeba zdążyć na samolot powrotny, a jednocześnie nie musieć siedzieć i czekać na niego w jakiejś zapysiałej hiszpańskiej wiosce.
  3. Noclegi. Gdzieś trzeba spać. W trasie nie ma problemu - weźmiemy namiot, palnik gazowy i jesteśmy urządzeni. Ale w miastach to inna sprawa. Trzeba będzie poszperać na CouchSurfing'u, wykopać spod ziemi starych znajomych albo udawać dawno nieznaną i zapomnianą kuzynkę pocioteczną od strony dziadka.
  4. Milion innych rzeczy i spraw, które w tej chwili wypadły mi z głowy.

Ania wręcz uwielbia wszystko przygotowywać, szukać, zapisywać, dzwonić i ustalać. Oczywiście, ja też pomagam, ale to głównie dzięki niej mamy wyjazdy przygotowane na poziomie międzynarodowej ekspedycji na Antarktydę. Czasem zastanawiam się, czy ta pierwsza faza w "plan & execute" nie sprawia jej największej frajdy ;) W każdym razie, sporo przed nami - w międzyczasie napiszemy o naszych postępach.

czwartek, 23 czerwca 2011

Pomysł na Gibraltar

Wczoraj podczas pysznego obiadku w elbląskiej restauracji "Pod Aniołami" Sławek wpadł na pewien pomysł. Dotychczas nasze plany wakacyjne ukierunkowane były na Rosję. Jednak koszta jakie są związane z taką wyprawą nas od tego odwiodły, przynajmniej na jakiś czas. Powstało hasło: "Jedźmy na Gibraltar!". Na razie kiełkuje on w naszych głowach. Klawiatura, aż pali się pod paluszkami, wciąż wyszukującymi nowych informacji :) Mam nadzieję, że się uda. Bardzo bym tego chciała, i może choć raz jako tako byłabym opalona przy mojej kasztanowej kuzynce.
Pozdrawiam,
Ania

Historii łyk :)

Jesteśmy parą ponad trzy lata. W trakcie tego czasu odbyliśmy szereg wycieczek. Postaram się w kolejności, w miarę, chronologicznej przybliżyć Wam historię naszych małych i dużych wojaży.
1. Kretowiny
2. Berlin
3. Spływ Wdą i Jura Krakowsko - Częstochowska (przemierzenie szlaku Orlich Gniazd)
4. Wilno
5. Wrocław, Nysa i Góry Opawskie
6. Praga i Góry Stołowe
7. Bornholm (rowerowa majówka)
8. cdn.

Tytułem wstępu

Witajcie!
Pomysł na bloga zrodził się w główce Ani ;) Sławek pewnie nigdy by się na coś takiego nie porwał. Pomyślałam, że blog to dobre miejsce, aby dzielić się z rodziną, znajomymi i innymi spragnionymi przygód, wieściami z krajowych i zagranicznych podróży. Zaczynamy...