Rankiem stawiliśmy się na busa w podnóża Krupówek. Hop za 10 minut ruszamy. Dojeżdżając do mety naszej podróży mijaliśmy wypożyczalnie rowerów, przyczepek, fotelików dziecięcych. Hym a może by tak... Nie, stanowczo nie. Wczoraj dało nam popalić 😉
Ruszyliśmy więc pieszo mozolnie przemierzając kolejne kilometry.
Tomek w nosidle, Kuba dzielnie obok nas. Były opowiadania o wężach, szukanie kijka do podpierania, żelki, banany, tubeczki...
Idąc pięknym asfaltem pluliśmy sobie w brodę, że nie wzięliśmy tych rowerów. Do momentu aż dotarliśmy do kamienistej drogi. To był znajomy obraz. Obraz przypominający odcinki z wczoraj. 😋 Czyli nóżki to jednak właściwa decyzja 👍
Motywacja to podstawa i tym sposobem dotarliśmy do Schroniska Na Polanie Chochołowskiej. Uff.
Dobrze że to koniec... A nie - jeszcze trzeba wrócić. No nic. Najpierw jakiś obiad. Gulasz, rosół, placek. Posileni, po odpoczynku, wyprostowaniu kości ruszamy w dół. Tu konfiguracja się zmienia. Ania niesie Tomka, Sławek niesie Kubę. 😂 Droga w dół, do domu, czy jak zwał tak zwał, zawsze wydaje się szybsza 😉
Dodatkowo podjechaliśmy taka traktorową "kolejką". Trzęsło, było głośno, ale szybko. Może wstyd. Ale kit!
Docieramy do parkingu, a tam znów w busa. Jedziemy z tym samym kierowca. Dziś nie mamy tyle szczęścia co wczoraj. Wysiadamy w Centrum. Fotki z widokiem na góry i drepczemy do kampera.
Kuba przechodząc koło parku linowego wykrzesuje z siebie resztki sił i chce wejść. Ok. Sławek z nim zostaje, a Ania z Tomkiem mkną do kamperka. Robi się już późno i zimno.
Jutro w planach wyprawa na Nosal. Trzeba się przygotować!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz