środa, 23 września 2020

Nosal

Dziś postanowiliśmy się nieco rozdzielić. Kuba ze Sławkiem wyruszą na górską wędrówkę na miarę niezbyt długich nóżek Kuby, a Ania z Tomkiem zostaną się trochę powylegiwać na wrześniowym słońcu. Czy się udało? Tego dowiemy się poniżej...

>> Wyprawa <<

Jeśli chodzi o chłopaków, to wstaliśmy koło siódmej, ubraliśmy się w przygotowany turystyczny strój, na Sławkowe plecy zarzuciliśmy spakowany poprzedniego wieczoru plecak, wyjęliśmy rower dla Kubka i ruszyliśmy. Bez śniadania, bo to już miała być część naszej męskiej wyprawy. Chodziło o to, żeby wyjść naprawdę wcześnie i potem nigdzie nie musieć się spieszyć. I do tego koło samochodu minęliśmy się z prawdziwym ratownikiem TOPR, wyprowadzającym małego pieska na spacer na polanę koło nas! Dosłownie po drugiej stronie ulicy znajduje się Centrala TOPR, więc widok ratownika w tym miejscu nie jest szczególnie zaskakujący. ;)

My za to udaliśmy się na śniadanie do Tatrzańskiego Baru Mlecznego. Od nas jest to kilkanaście minut piechotą, więc żeby oszczędzać siły na właściwą wyprawę, zabraliśmy Kubkowy rower. W ten sposób bezboleśnie kilkanaście minut później zamówiliśmy jajecznice, tosty i herbatę/mleko jako zamówienie numer 1 tego dnia. 

Najedzeni i gotowi do drogi, podjechaliśmy rowerem w stronę stacji kolejki PKL na Kasprowy Wierch do momentu, gdzie schodzi z Nosala szlak zielony. Tu pozostawiliśmy rower przypięty do słupa - niech czeka na nasz triumfalny powrót. A sami podreptaliśmy dalej już na nóżkach. I tu Kuba po raz pierwszy zobaczył na własne oczy cel naszej wędrówki: "Uuuu, wysoko...". :) 

Doszliśmy do stacji kolejki i do tłumów ludzi. Kolejka do Kolejki i kolejna kolejka do wejścia do TPN. Same kolejki. My kupiliśmy bilet w telefonie przez aplikację SkyCash i ruszyliśmy szlakiem zielonym do góry. Ale najpierw minuta podziwiania mini-koparki przy pracy. Co ona robi? Dwie kupki żwiru i piasku?... Nasypuje to koparka na przyczepkę? Hmmm, po co to? Kto wie - może się jeszcze dowiemy. ;) Na razie idziemy do góry. Jest stosunkowo łatwo, niezbyt stromo. Szlak był wyremontowany chyba w 2019. W każdym razie idzie się dobrze. Kuba znalazł sobie pomoc - gałązkę wierzbową (?), która stała się lino-hakiem. W ten sposób doszliśmy do rozwidlenia szlaków - naszego zielonego na Nosal i niebieskiego na Dolinę Gąsienicową. Krótka przerwa, łyk wody, pozostały tościk ze śniadania i ruszyliśmy dalej. Po drodze były mostki, schodki - wszystko, co wymaga inspekcji Głównego Najmajstra Inżyniera Jakuba. Okazało się, że mimo remontu jest całkiem długa lista niedociągnięć - wystające kamienie, nierówne belki, za wysokie stopnie. Także TPN - popraw się. ;) 

W ten sposób doszliśmy na Nosalową Przełęcz. I tam zagadka mini-koparki się rozwiązała. Na przełęcz, poniżej szlaku, wiodła droga, którą dowożono, nie zgadniecie: wymieszany piasek i żwir. A po co? Hmmm, to już jest kolejna zagadka. Ale wspólnie z Kubą uważamy, że prawdopodobnie do remontu szlaku. Teraz już wiemy skąd się biorą te wszystkie małe kamyczki! :)

Ruszyliśmy dalej zielonym ku Nosalowi. Niedługo później wyszliśmy z lasu na bardziej odkryty teren, choć niezbyt eksponowany. Za to nieco bardziej stromy. I trudności techniczne rosły, zaś przed samym wierzchołkiem było kilka metrów nietrudnej wspinaczki. Tu trzeba było już uważać, bo realne było zagrożenie co najmniej bolesnym upadkiem. Oczywiście mówimy tu o czterolatku wchodzącym na własnych nogach. Na Kubie w każdym razie te trudności nie zrobiły absolutnie żadnego wrażenia poza ekscytacją. :) Kilka minut później byliśmy na skalistym wierzchołku. Tu ponownie uwaga - mimo wszystko są to Tatry. Północno-zachodnia strona jest eksponowana, jest tam urwisko - dzieci absolutnie nie powinny się tam zbliżać. Wystarczy się zatrzymać kilka kroków niżej i wszystko jest bezpiecznie. A widoki są nadal fantastyczne, na Kasprowy Wierch i Giewont - dwa charakterystyczne szczyty Tatr Wysokich. Ludzi się tu trochę przewija, na szczęście nie ma dużego ścisku i jest względnie bezpiecznie. Trzeba po prostu pilnować dzieci, żeby nie wchodziły na samą górę. :)

My trochę się porozglądaliśmy, zrobiliśmy sobie zdjęcia, zjedliśmy co nieco, napiliśmy się sporo, porozmawialiśmy z panią na wolontariacie TPN i rozpoczęliśmy zejście. Jest ono zdecydowanie bardziej strome, miejscami nieco eksponowane, kruche. Po prostu wymaga zdecydowanie więcej uwagi niż nasze podejście. Za to widoki są wspaniałe. Kilkukrotnie wychodzi się w kierunku skalnych żeberek, by następnie niewielkimi serpentynami zejść niżej i niżej. Spotkaliśmy nawet Parę Młodą na sesji zdjęciowej. Pani zabrała buty na szpilkach, ale po skałach chodziła jednak w obuwiu zdecydowanie bardziej do tego odpowiednim. Był także pan... bez żadnego obuwia. Za to w koszulce "Tatry Boso". ;)

My powolutku schodziliśmy dalej, metr po metrze. W pewnym momencie weszliśmy mocniej w las, choć ścieżka nadal była stosunkowo krucha, więc trzeba było uważać, żeby się nie poślizgnąć na żwirze i nie spaść pupą na twarde kamienie. Co niestety raz się Kubie zdarzyło. No ale nic się nie stało, chwila ponarzekania i był koniec tematu. ;)


W pewnym momencie dostrzegliśmy machającą nam Mamę i Tomka. Trzeba było stopować Kubę "Nie zbiegaj! Nie zbiegaj!". ;) Ale i tak się dzisiaj sporo nauczył o chodzeniu po górach. Na przykład co to jest przełęcz. Dlaczego lepiej nie stawać na leżących belkach i korzeniach, szczególnie gdy jest mokro. No i wreszcie: skąd się biorą te małe kamyczki na szlaku?? ;)

Wycieczka była świetna! Przez to, że mieliśmy cały dzień, nigdzie nie trzeba się było spieszyć i mogliśmy iść zupełnie w tempie Kuby. To jest trzy, czterokrotnie wolniejszym od czasów na kierunkowskazach. Więc warto o tym pamiętać, gdy idzie się w góry z takim przedszkolakiem. A jeśli chodzi o tą konkretną trasę, to dobrze, że poszliśmy w tym kierunku. W przeciwnym razie cała energia i zapał zostałyby zużyte na podejście, a zejście, choć technicznie łatwiejsze, byłoby żmudną, długą walką o dociągnięcie do końca.

>> W tym samym czasie... <<

My również nie próżnowaliśmy z Tomciem. Była spokojna drzemka we dwoje, bez obawy że zbudzą nas krzyki rozbawionego braciaka Kuby. Było wylegiwanie się na macie przed kamperem w towarzystwie koleżanki Hani (wiek: rok) z kampera obok. Zabawa w podjadanie kamieni i uciekanie z maty.

Po tych wszystkich przykamperowych atrakcjach, postanowiliśmy spakować się do wózka i ruszyć na spotkanie z Kubą i Sławkiem. Na Rondzie Kuźnickim zahaczyliśmy w restauracji po kawkę na wynos i pomknęliśmy w górę w kierunku Kuźnic. W jednej ręce wózek/przyczepka, w drugiej kawka, słoneczko przygrzewało- droga lekko nachylona pod górę. W tym wszystkim ja i mój kompan Tomcio, radośnie wykrzykujący coś w swoim języku. W tych pięknych okolicznościach dotarliśmy do Kuźnickiej Polany, gdzie ujrzeliśmy przypięty rower Kubusia. Tutaj skręciliśmy w lewo w kierunku strumienia i rozłożyliśmy kocyk. 

Tomciowi, po dłuższej chwili oczekiwania na Brata, znów zachciało się spać. Ululaliśmy się na rączkach i w pięknym słońcu cieszyliśmy się chwilą dla siebie. 

Zajęliśmy strategiczne miejsce, bo z naszej miejscówki było widać schodzących z góry ludzi. Kilkadziesiąt minut później Tomcik wyspany i uradowany dostrzegł wysoko, wysoko brata.

Kubuś radośnie zbiegł do nas w towarzystwie Taty.

>> Razem <<

Radości nie było końca, choć widać było już zmęczenie na twarzy Kubusia. Zgodnie z umową przybił pieczątkę w swojej książeczce GOTu i ruszyliśmy po rower. 

Zaproponowałam Kubkowi podwózkę wózkiem w towarzystwie Tomka, nie jakoś ochoczo ale skorzystał. Ta chwila wytchnienia pozwoliła na regenerację sił naszego małego piechura. Po dotarciu do roweru wyskoczył z przyczepki i wsiadł na rower i ziuuuu w dół na Rondo. 

Chyba każdy chciałby się tak szybko regenerować jak dzieci. ;) W barze przy rondzie zjedliśmy obiad. Nie trzeba mówić że znów naleśniczki weszły jak złoto. Nawet zupka pomidorowa nie poszła na zmarnowanie. Nie ma się co dziwić, po takim wysiłku należy się porządna wyżerka! Po obiedzie wróciliśmy do kampera. Chwila odpoczynku i ruszamy na lody. Wyszukaliśmy w Internecie że polecane są lody u Żarneckich na Krupówkach. Chłopcy do wózka i ruszamy. Wystarczy już tych wycieczek na nóżkach ;) Na Krupówkach jak to zawsze tłumy. Wyczailiśmy że na tyłach cukierni jest ogródek. O jak przyjemnie. Płynie strumyczek, nie ma gwaru. Zamówiliśmy więc lody. Tutaj porcje kupuje się na wagę a nie na gałki i w zależności od wagi płaci się tyle a tyle. Smaki do wyboru jakie dziś były to jagoda, cappuccino, śmietanka, banan. O rany jakie to było dobre. Tomek też zjadł pierwszy w życiu wafelek. Nie trzeba mówić że od razu poczuł co dobre. 

Po lodowej rozpuście wróciliśmy do kampera. Kolacja i spać.

To był dobry dzień!


3 komentarze:

  1. To napewno był bardzo dobry dzień.Dla każdego coś fajnego.Kubek z tata poglebial tajniki wędrowanie po górach. Tomcio z mama zaznali chwili relaksu.No i wspólne delektowanie się lodami.💋💋💋💋

    OdpowiedzUsuń
  2. To napewno był bardzo dobry dzień.Dla każdego coś fajnego.Kubek z tata poglebial tajniki wędrowanie po górach. Tomcio z mama zaznali chwili relaksu.No i wspólne delektowanie się lodami.💋💋💋💋.Kubek juz turysta rowerzysta a Tomcio jakos podrosl i jak zwykle mocno zaiteresowany wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna sprawa męska wyprawa 😉⛰. Puerwsze poważne zdobywanie szczytów. Kubuś bardzo dzielny. Tomek z mamą cudownie spedzony czas. Przed Wami kKochani jeszcze wiele szczytów do zdobycia. 🤗

    OdpowiedzUsuń